Byście się wzajemnie miłowali

Sprawa wydaje się prosta: „jeden Pan, jedna wiara, jeden chrzest”, więc dlaczego tyle napomnień, ostrzegania przed grzechem: „jak możecie Boga miłować, jeśli brata nienawidzicie”. Skąd trudność?
Pokrewieństwo poprzez krew Mistrza, jak on doskonale wiedział, nie jest łatwe, nie miało takie być. W rodzinach ileż bywa konfliktów nieporozumień, w tej rozbudowanej „w Panu” nie jest inaczej.
Powtarzane od lat słowa Pana Jezusa, analizowane apostolskie przesłania, a wciąż jakby na początku drogi. Nawet nie. Na początku było łatwiej. Tylu rzeczy nie widziałam, nie przeczuwałam nawet. Kochać znaczyło kochać, wybaczać – nie pamiętać. Rozterki, wątpliwości pojawiły się wraz z upływającym czasem. Może dlatego tak ważna jest zachęta: „pamiętajcie na dni pierwsze”?
„(…) a miłości bym nie miał, niczym jestem”…
Dlaczego to takie ważne i dlaczego takie to trudne do realizacji na co dzień, na niedzielę. Nie z każdym mi „po drodze”. Gdybyśmy się spotkali gdzieś, przypadkiem, nie zawarlibyśmy bliższej znajomości. Nie rozumieją mnie, szkoda czasu na przełamywanie barier, skoro z innymi jest mi łatwiej się dogadać, zrozumieć – na błysk w oku, spojrzenie, pozornie nic nie znaczący gest. Dlaczego jestem w tym miejscu, a nie tam gdzie, jak mi się wydaje, jest przyjemnie, błogo, gdzie miłość rozkwita.
Mistrz miał jeszcze trudniej. „Wiedział co było w człowieku”. Nie miał złudzeń, kto darzy go sympatią, kto nie może jego widoku znieść. A ja nie wszystko potrafię rozróżnić, nie każdy sygnał właściwie odebrać. Może moim najważniejszym zadaniem jest nauczyć się przeczuwać, co faktycznie jest w człowieku, nie czepiać się powierzchowności, nie wartościować, a dostrzegać intencje?
„(…) a miłości bym nie miał, niczym jestem”...