Zwyczaj nakładania rąk

Autor tekstu - Samuel Królak | Data publikacji - piątek, 15 stycznia 2016 | Obszar - na Południe

Zwyczaj nakładania rąk
fot. Piotr Litkowicz

Nakładanie rąk” jest jedną z sześciu fundamentalnych nauk wczesnego Kościoła, wymienionych przez autora Listu do Hebrajczyków. Był to zwyczaj praktykowany już w starożytnym Izraelu i w sposób naturalny przeniknął on do praktyki pierwszych chrześcijan. Do dziś jest stosowany przez wiele grup wierzących. Poniżej chciałbym podzielić się kilkoma spostrzeżeniami na temat tego gestu i jego znaczenia.

W życiu religijnym Izraela akt ten miał wymowę symboliczną. Przez położenie na kimś lub czymś rąk Hebrajczyk komunikował, że dany obiekt wyobraża bądź zastępuje jego samego. Tak działo się np. z ofiarami, które Izraelici składali Bogu (3 Moj. 1:4; 3:2,8,13; 4:4,15,24,29,33 i inne). Kładli na nich dłonie, aby na te zwierzęta włożone zostały ich grzechy, i aby stworzenia te poniosły na sobie samych karę za grzech właścicieli, albo by reprezentowały ich gotowość do pełnego ofiarowania się Bogu na służbę. Czasami był to też znak przekazywania błogosławieństwa, jak w historii z Jakubem i synami Józefa (1 Moj. 48:8-19). Położenie na kimś rąk wiązało się nieraz również z przekazaniem komuś swojego ducha, daniem mu natchnienia, namaszczeniem go, przekazaniem uprawnień (Dz. Ap. 6:6). Gest ten towarzyszył również uzdrawianiu (Mat. 9:18; Mar. 5:23; Jak. 5:14; Łuk. 4:40; 13:13; Dz. Ap. 28:8). Tu na uwagę zasługuje werset Mar. 6:5, w którym napisane jest, że Nasz Pan z powodu niewiary Nazareńczyków nie zdołał nikogo uzdrowić, za wyjątkiem tych, na których położył swoje ręce! Zobaczmy, jak ważna była ta czynność. Inne cuda z powodu niewiary nie dokonały się, ale te za dokonane przez dotyk rąk Pana – tak. W czasach apostołów tą drogą udzielano też wierzącym tą drogą Ducha świętego (Dz. Ap. 8:17; 19:6).

1 Tym. 4:14 (BW)
Nie zaniedbuj daru łaski, który masz, a który został ci udzielony na podstawie prorockiego orzeczenia przez włożenie rąk starszych.

„Dar łaski” to po grecku charismatos, był to jakiś dar Ducha świętego, otrzymany przez Tymoteusza za pośrednictwem braci starszych ze zgromadzeń w Listrze i Derbe. Młody współpracownik Pawła otrzymał go tuż przed rozpoczęciem swojej misyjnej działalności. O darze tym pisze również i sam Mały Apostoł w kolejnym liście do Tymoteusza:

2 Tym. 1:6 (BW)
Z tego powodu przypominam ci, abyś rozniecił na nowo dar łaski Bożej, którego udzieliłem ci przez włożenie rąk moich.

Trudno powiedzieć, czy Paweł ma na myśli to samo wydarzenie, ale wiele na to wskazuje. Modlitwa do Boga, połączona z kontaktem fizycznym - położeniem rąk na brata Tymoteusza - poskutkowała przekazaniem mu za pośrednictwem Apostoła i lokalnych starszych daru Bożego (charismatos). Być może chodzi właśnie o ducha mocy, miłości i zdrowego rozsądku, który wzmiankowany jest w kolejnym wersecie (duch ten zagasł w dużym stopniu, kiedy do jego serca wkradł się strach, wynikający z prześladowania chrześcijan za czasów Nerona). Może też Pan uzdolnił go na różne inne sposoby do dzieła, którego syn Euniki miał się podjąć.

WNIOSKI

Ten zwyczaj był praktykowany w pierwotnym Kościele, a przed nim – w czasach izraelskich. Przechowujemy pamięć o niektórych wczesnochrześcijańskich formach i symbolach i stosujemy je, np. chrzest wodny, nakrywanie głów przez siostry, Wieczerza Pańska i inne. Czy my, uważni studenci Biblii, uważający siebie za naśladowców pierwszych chrześcijan stosujemy nakładanie rąk? Nie. Zarzuciliśmy go bez szczególnego powodu i bez upoważnienia Pisma Świętego, które naucza o nim w kilkudziesięciu wersetach ST i NT. Uzasadniliśmy to w ten sposób, że jest on „semicki”, a zatem obcy nam kulturowo.

Stało się to w imię naszej nietykalności osobistej i usankcjonowało panujący między nami ogólny dystans emocjonalny. Zatwierdzanie sług do pracy Pańskiej odbywa się u nas tylko przez głosowanie osób do tego uprawnionych – poświęconych, tj. ochrzczonych członków danego zboru, którzy podnoszą ręce na znak poparcia kandydatów. Wybór dochodzi do skutku przez co najmniej 75% poparcie zgromadzenia.

Są nawet głosy (były już za Russella i są obecnie), że ten proces powinien przebiegać dalej, że należałoby zastąpić głosowanie jawne (przez podniesienie ręki w górę) wyborami tajnymi, anonimowymi, aby można było w pełni wyrazić swoją opinię, bez obawy o reakcję obserwatorów. Taka byłaby prawdziwa wolność wyboru – mówią niektórzy. A to byłby właściwie dalszy ciąg procesu odsuwania się od siebie.

Czy znasz jakąś normalną, kochającą się rodzinę, której członkowie unikaliby fizycznego kontaktu ze sobą? Np. matka i dzieci, rodzeństwo, rodzice? To nie jest normalne, prawda? A czy i my nie mamy być rodziną? Ktoś powie, że mamy być rodziną, ale duchową. Tak, ale nawet sam Syn Boży miał „społeczność w krwi i w ciele” z braćmi. Pewne gesty mogą rozciągać się i na świat materialny. Miłość braciom okazuje się nie inaczej, jak poprzez uczynki, tj. aktywność w świecie materialnym. Proste gesty czasami wiele znaczą.

Ludzie obawiają się również ośmieszenia. Zaniechanie pierwotnych chrześcijańskich gestów, wyrażających bliskość wynika z lęku przed oceną obserwatorów. Nasze racjonalistyczne podejście spowodowane jest chęcią ukrycia prawdziwej przyczyny: strachu przed wystawieniem swoich uczuć na jaw, otwarciem się.

Tak więc bez uzasadnienia zaniechaliśmy zwyczaju nakładania rąk. W podobny sposób również inne grupy chrześcijańskie pochodzące z pogan porzuciły arbitralnie niektóre normy Słowa Bożego. Na przykład jeśli chodzi o spożywanie krwi, niektórzy wierzący uzasadniają to po prostu w ten sposób, że chrześcijanie „odstąpili od tego zakazu już po kilku wiekach”. Bo tak. Nic więcej. Zrezygnowali z ograniczeń, które ich zdaniem dotyczyły tylko Izraelitów.

I my uzasadniamy rezygnację ze zwyczaju nakładania rąk w ten sam sposób: że jest on niedzisiejszy, charakterystyczny dla bardziej „żywiołowych” narodów, takich, które mają rzekomo inny temperament. Że nie jest to uniwersalny wzór do naśladowania, lecz pamiątka po dawnych czasach. Że nie dotyczy to nas jako naśladowców pierwotnego kościoła, a interesować powinno tylko historyków i antropologów.

Prawda jest taka, że żyjemy w zachodniej kulturze, która nas niekoniecznie najlepiej ukształtowała w tej sferze. Jako Europejczycy jesteśmy chłodniejsi emocjonalnie. Strzeżemy też swojej przestrzeni prywatności, aury nietykalności. Ale czy to jest dobre? A może jesteśmy po prostu zarażeni straszną znieczulicą, która oddala nas od siebie, zobojętnia na innych. Może szukamy uzasadnienia, które pozwalałoby nam nie przyjmować królestwa jak dzieci.

Pytanie brzmi: czy my nie mamy być Izraelem według ducha? Czy my powinniśmy być chłodni czy pełni ciepła? I czy nasze społeczne chrześcijańskie relacje są dobre i zdrowe? Czy odczuwamy bliskość z ludźmi, zasiadającymi krzesła obok nas w niedzielę? Czy jesteś szczęśliwy w swoim macierzystym zborze? Czy odczuwasz taką serdeczną, braterską więź z innymi?

Jeśli odpowiadamy twierdząco, to wspaniale. Opowiem o sobie: mam taką bratnią, błogą więź, ale szczególnie z tymi, których poznałem również przez dotyk, i to nie tylko uścisk dłoni. To jest bardzo ważne, żeby się poznać i polubić. Niech się to nam nie kojarzy automatycznie z czymś występnym, z jakąś nieobyczajnością. Nie o takim dotyku piszę. Bracie, siostro, wiesz, o czym mówię. Jednym okazujemy bliskość bardziej, drugim mniej – np. niektórych witamy pocałunkiem (1 Kor. 16:20; 2 Kor. 13:11), innym ściskamy dłoń. Którym okazujemy większą serdeczność?

Być może odrzucając biblijny nowotestamentalny zwyczaj, pozbawiliśmy się czegoś zupełnie wyjątkowego – dzielenia bliskości z naznaczoną osobą, możliwości przekazania jej swoich uczuć. Być może sprawiliśmy, że nasz wybór jest bardziej zimny i sterylny, pozbawiony bezpośredniego kontaktu, a przez to – w razie potrzeby - łatwiejszy do zakwestionowania, zanegowania, zerwania nawet.

Czy pamiętasz momenty, kiedy ktoś położył na Tobie dłonie? Kiedy ktoś Cię np. spontanicznie przytulił, objął? Takie chwile są zachowywane długo w pamięci.

Nie piszę tego jedynie po to, żeby krytykować zastaną rzeczywistość. Chcę Ci coś zaproponować. Kiedy w Twoim zborze nadejdzie czas wyborów przez głosowanie, i niektórzy nominowani „przejdą”, czyli zostaną zatwierdzeni, połóż na wybranych ręce. Możesz również się nad nimi pomodlić w ich intencji. Pokonaj dystans, jaki jest między Wami. Daj im odczuć dotykiem swoje poparcie. To jest potrzebne im i Tobie. Oni potrzebują poczuć nie tylko umysłem, ale i sercem, że zgromadzenie ich popiera. Obserwatorzy, znajdujący się między nami zobaczą, że zbór jest jednością, monolitem, kiedy ujrzą, jak poszczególni starsi i członkowie wstają, ale wyrazić tym prostym, ludzkim gestem swoją aprobatę.

Położenie rąk na wybranych będzie pieczęcią Twojego wyboru. Może ono wpłynąć na Twój stosunek do nich. Zobaczysz, i mówię Ci to: rzadziej będziesz odczuwać do nich negatywne uczucia, nie tak prędko zechce Ci się ich krytykować. Bo położyłeś na nich ręce. Przeżyliście coś wspólnie, staliście się sobie bliżsi.

Kiedy „nakładasz ręce” na wybranego starszego, diakona, diakonisę, skarbnika zborowego, przedstawiciela jakiegoś komitetu, na gospodarza konwencji, kierownika kursu młodzieżowego czy kogokolwiek innego, wysyłasz sygnał, że odtąd osoba ta zastępuje i reprezentuje Ciebie samego w wykonywanych przez nią czynnościach, których się podejmuje. Rób to nie tylko w duchu! Przed elektem postawiono różne wyzwania i potrzebuje on Twojego wsparcia duchowego. Okaż mu to bardziej bezpośrednio.

Rąk z prędka na nikogo nie wkładaj - napisał kiedyś apostoł Paweł do Tymoteusza (1 Tym. 5:22). Nie śpiesz się z uznaniem jakiejś osoby za reprezentanta Bożego, nie podejmuj pochopnych decyzji, których potem się żałuje. To bardzo ważna rada. Nie jest tu jednak napisane: „Nie wkładaj na nikogo rąk”. Raczej: czyń ten gest kiedy stwierdzisz, że można to uczynić, jeśli masz do czynienia z osobą, czystą, uczciwą i dobrą (oraz kompetentną w tej konkretnej dziedzinie, do której jest powołana), godną miana chrześcijanina.

Innym powodem zaniechania wśród nas tego pięknego judeochrześcijańskiego zwyczaju była – jak zwykle – reakcja na liturgię i sakramentalizm kościoła powszechnego. Zbory kongregacjonalne, z których wywodził się CTR, zanegowały odgórny, hierarchiczny wybór pasterzy Kościoła, i zwróciły się ku Pismu Świętemu, które pouczyło ich, że obieranie przywódców zgromadzeń powinno być oddolne i kolektywne - „przez podniesienie ręki” - cheirotoneo (Dz. Ap. 14:23). Podobnie naucza nasza społeczność, która odziedziczyła po kongregacjonalistach tę zdobycz. Był to ogromny krok do przodu. Wybór sług zborów przez głosowanie wywarł przeważnie błogosławiony wpływ na te grupy chrześcijańskie, które go stosują. Sam jednak znak nakładania rąk potraktowany został jako niepotrzebny rytuał i odrzucony, moim zdaniem niesprawiedliwie. Wynikało to być może z powszechnego stosowania tej formy przez kościół nominalny – wszystko, co się z nim kojarzyło, było odbierane negatywnie.

Gest nakładania rąk zaniechany został przez naszych poprzedników w XIX wieku, epoce wczesnego modernizmu, kiedy cały świat zachłysnął się racjonalizmem, nauką, triumfem wiedzy. Uważano, że wszystko można sobie wytłumaczyć na drodze intelektualnej. Wtedy naukowo-filozoficzna obrona Pisma Świętego była bardzo ważna. Ludziom należało pokazać, że można być normalnym, inteligentnym człowiekiem swoich czasów i wierzyć Słowu Bożemu. To była bardzo ważna praca, którą do dziś kontynuują np. kreacjoniści i archeolodzy biblijni.

Ale dziś żyjemy już w nieco innych czasach, które trafnie nazwano postmodernistycznymi. Zwątpiono w naukę jako lek na wszystkie bolączki i problemy człowieczeństwa. Ludzie z powrotem interesują się mistycyzmem i tym, co niezbadane, subiektywne. Starają się wgłębiać w samych siebie, patrzeć na religię indywidualnie, na drodze własnych doświadczeń. Właśnie dlatego teraz jest ten właściwy czas na powrót form i gestów, które były u zarania chrześcijaństwa. Są one nam pomocne do głębszego przeżywania naszej wiary. Uświadomiłem to sobie kilka lat temu, kiedy spoglądałem na twarze młodych uczestników jakiegoś kolejnego z rzędu zebrania młodzieżowego. Puszczali mimo uszu nasze unaukowione komentarze do wersetów Pisma świętego. Nie trafiała do nich nasza „prawda na czasie”. Czekali na coś innego. Chcieli coś przeżyć, chcieli, żeby coś dotknęło ich serc. Zauważyłem to i piszę o tym teraz.

Nałożenie na kogoś rąk oczywiście nie rozwiąże wszystkich problemów naszej chrześcijańskiej egzystencji, ale wywrze swój mały pozytywny skutek na niektóre aspekty naszego bratniego obcowania. A być może otrzymamy tą drogą od Pana coś wyjątkowego, czego nam do tej pory brak. Może uleczenie z jakichś dolegliwości duchowych albo fizycznych? Może talenty, dary? Może poczujemy się lepiej na ciele albo duchu? Kto wie? Czemu by nie spróbować? Czy wierzysz, bracie siostro, że to może ci się stać?

Pełen wybór wszystkich sług Pańskich powinien być zatwierdzany moim zdaniem następująco:

  1. Przez duchowe przygotowanie się. Zanim zbór Antiocheński wysłał Pawła i Barnabę w podróż misyjną, bracia modlili się i pościli. Wniosek stąd taki, że przed ważnymi decyzjami, a taką jest niewątpliwie podjęcie decyzji o dalszym prowadzeniu społeczności, należy przygotować się duchowo. Okres przygotowawczy pomoże nam zbadać się, czy w podjęciu decyzji nie wpływają na nas ludzkie uprzedzenia lub upodobania, ułatwi podjęcie dobrego wyboru. Czy modlisz się i pościsz przed wyborami?
  2. Przez decyzję zdecydowanej większości zgromadzenia. Zanim dojdzie do nominacji i następnie wyborów, słudzy zborów mogliby zdać raport ze swojej pracy. Braterstwo z lokalnego zgromadzenia powinni natomiast otwarcie wypowiedzieć się, co im się podobało, lub nie podobało w usłudze wybranych. Często jedyny feedback, jaki otrzymują starsi, diakoni i inni słudzy, polega na stosunku ilości głosów „za” do całościowej liczby uprawnionych do głosowania w danym zborze. Chodzą potem struci i usiłują się domyślić, dlaczego ktoś ich nie poparł. Jest to sytuacja chora. Oszczędźmy tego usługującym braciom i „mówmy każdy prawdę z bliźnim swoim”. Otwarcie, „z podniesioną przyłbicą”, w zebraniu podsumowującym ich kadencję.
  3. Przez nałożenie na wybranych rąk w symbolicznym geście upoważnienia.

Punkt 3 jest ignorowany ze względu na jego „nieracjonalność”, ale zapewniam, jest potrzebny, ponieważ tak uczy Pismo Święte.

  1. Powoduje nawiązanie lub wzmocnienie więzi uczuciowej między obydwojgiem uczestników
  2. Możliwe jest, że i my tą drogą otrzymamy od Naszego Ojca jakiś upominek, jakiś szczególny dar. Czy nie wspaniale byłoby otrzymać coś wyjątkowego od Pana? Jeśli byłaby na to choć mała szansa, to – jak doradzali Naamanowi jego słudzy - cóż stoi na przeszkodzie, żeby wykonać ten mały gest? Nie gardźmy małymi gestami jedności i zaufania.

Widzimy, że kościoły nominalne porzuciły - na swoje nieszczęście! - zasadę kolektywnego wyboru pasterzy – przez lokalne zbory wiernych, co spowodowało wielkie problemy w historii chrześcijaństwa, natomiast my w drugiej skrajności odcięliśmy się od gestu nakładania rąk w celu zatwierdzenia takiego kolektywnego wyboru. Dwie skrajności. „Nasza” skrajność jest o wiele mniej istotna, ale niewątpliwie też skrajnością jest.

Pozostaje tylko zakończyć słowami z Dziejów Apostolskich, które są przykładem, niezobowiązującego, ale pełnego dobrej woli i życzliwości zachęcania: Dobrze uczynicie, jeśli tak postąpicie! Bądźcie zdrowi!

Życzę wszystkim czytelnikom i tworzącym ePatmos wielu błogosławieństw Bożych w Nowym Roku 2016. Pozdrawiam serdecznie kochani.

Udostępnij...

O Autorze

Samuel Królak