Jeśli na piasku... (2)

Autor tekstu - Samuel Królak | Data publikacji - piątek, 06 maja 2016 | Obszar - na Północ

Jeśli na piasku... (2)
fot. Piotr Litkowicz

Kontynuacja tekstu: Jeśli na piasku... (1)

Mt 7:21-27, Łk 6:46-49

Jak było wspomniane, przed analizowaniem tego podobieństwa należy zapoznać się z całym Kazaniem na Górze. Jezusowa pointa dotyczy wszystkich Jego zadeklarowanych uczniów, aż do dzisiaj, niezależnie od orientacji wyznaniowej.

DOM – SPOSÓB ŻYCIA

Fundamentem przypowieściowego domostwa zdaje się być działanie, wprowadzanie w czyn nauk Jezusa, ale w gruncie rzeczy sprowadza się to jednak do wiary. Dobrze ugruntowany chrześcijanin to taki, którzy wierzy w prawdziwość i mądrość nakazów Jezusa Chrystusa i właśnie dlatego je wykonuje. Buduje on swoje życie, swój styl życia w oparciu o autorytet moralny Mistrza i dlatego nie zawiedzie się. Niemądry budowniczy stawia na siebie i swoje niestabilne, ulegające zmianom zapatrywania i upodobania (piasek). W istocie więc Nauczyciel rozgranicza tu uczniów na ludzi, którzy wierzą w Niego i na tych, którzy Mu przytakują, ale w życiu kierują się własnymi poglądami. Fundamentem mądrze skonstruowanej budowli, rozumianej jako sposób życia i postępowania – jest wiara w Jezusa. Słabością domu drugiego jest bezrefleksyjność i płytkość charakteru chrześcijanina, który nie kopał w poszukiwaniu opoki – nie uznał za potrzebne zbadać samego siebie, pogłębić wiary, uznać się za niezdolnego do życia bez Pana. Słowem łączącym pojęcia „słuchać” i „czynić” jest: być posłusznym (W. Barclay). Podobieństwo Jezusa o dwóch domach mówi zatem o posłuszeństwie i nieposłuszeństwie osób, deklarujących poszanowanie dla Jego nauk.

Obydwa budynki mogą wyglądać podobnie, ten bez fundamentów może być nawet okazalszy, ale doświadczenia obnażą faktyczny stan każdego z nich. Zdawałoby się, że słabością tego przykładu jest jego niezgodność z obserwowalnym stanem rzeczy, mianowicie, że przecież rozwijamy się przez całe życie, ciągle coś w naszym myśleniu poprawiając, modyfikując i reformując, także te założenia, które mają charakter fundamentalny – w razie potrzeby. Ale nie o to tu chodzi. Pewnie, że samą istotą chrześcijaństwa jest stałe oczyszczanie się z myślenia charakterystycznego dla „starego człowieka”, z różnych uproszczeń i błędów. Ale pewne decyzje, takie jak wstąpienie na Wąską Ścieżkę czyni się tylko raz. Przynajmniej tak myślę, choć niektórzy moi wierzący przyjaciele mają inne zdanie. Przybiera się świadomie pewną decyzję – oddanie się Bogu na służbę, i trwa się w niej. Potem, po pewnym czasie następuje próba charakteru i postępowania takiego sługi. O tym mówi podobieństwo Jezusa.

DOM W ZNACZENIU ORGANIZACJI

Mimo, że lekcja uczy o życiu każdej jednostki z osobna, można moim zdaniem odnieść przypowieść o domu także do religijnej zbiorowości, jako, że często poglądy i sposób działania założyciela danej organizacji (jednego człowieka) przejmują jego zwolennicy. Tak swoiście pojęty „dom” ma jednego budowniczego. Dom to dzieło danego chrześcijanina, praca jego życia. Niektórzy powołali do istnienia kościoły i ruchy przebudzeniowe, ludzie zrzeszeni w tych wspólnotach często identyfikują się ideowo ze swoim przywódcą. Stanowią jego „dom”, tak jak Żydzi byli domownikami Mojżesza na przykład (Heb 3:5). Dom może być też opartym w mniejszym lub większym stopniu na Biblii systemem teologicznym, opracowanym przez takiego lidera.

Być domownikami Chrystusa – to ideał, do którego wszyscy dążymy. Ale jak miałoby wyglądać takie idealne chrześcijańskie zgromadzenie/wyznanie? Nie za bardzo wiemy. Łatwiej i bardziej namacalnie jest utożsamić się z kimś, kto usiłuje ten wzór realizować w naszych czasach. Naśladując poglądy i praktykę któregoś z naszych braci upodabniamy się do niego, biorąc udział w budowie jego „domu” albo akceptując taki „dom” jako nasze mieszkanie. Może to być jednak dom źle zbudowany. Żaden brat czy siostra nie są nieomylni.

Najpierw poszukam „źdźbła we własnym oku”. Jeśli jesteś w stanie spojrzeć krytycznie na siebie i swoje credo – czytaj dalej ze mną. Jeśli nie, to proszę Cię o pominięcie dalszego ciągu artykułu.

Jesteś ze mną dalej? Pamiętaj, że jeśli kochasz Jezusa, to i ja kocham Ciebie i jesteś dla mnie ważny. Moim niewiele liczącym się zdaniem młodego człowieka w przypadku ZWBPŚw. grząskim piaskiem, na którym zbudowano przynajmniej „front” lub „elewację“ naszego ruchu, były odziedziczone po millerystach[1] daty końca świata, głoszone przez C. T. Russella. To one spowodowały upadek znaczenia Badaczy po przeminięciu daty 1914 i po śmierci Pastora dwa lata później. Na marginesie: ciekawym dla mnie zjawiskiem jest tu umieranie znanych głosicieli dat końca wkrótce po ich niewypełnieniu – Wincenty Ferreriusz, W. Miller, CTR, Nathan Knorr, Harold Camping).

Obliczenia wyglądały na dokładne, a cała konstrukcja teologiczna – stabilną, ale zawiodły[2]. Historia potoczyła się inaczej, niż zakładano, a rozwój wiedzy biblijnej ujawnił błędy w naliczaniu tych dat. W związku z tym myślę, że nie jesteśmy więcej zobowiązani do wierności wobec nich. Postawa wyczekująca i ostrożność były rozsądnym podejściem w kilka do kilkudziesięciu lat po zawodzie 1914, ze względu na burzliwe czasy XX wieku – ale nie obecnie. Jeśli jednak trwamy w nich do dziś, doświadczamy coraz dotkliwszego poczucia absurdu i dezorientacji – nasz „dom” wtedy się rozłazi, „ściany” krzywią, „podłoga” zapada. Według jak dotąd nie odwołanych koncepcji chronologicznych ZWBPśw. święci zostali wzbudzeni z martwych już prawie półtora wieku temu i królują z Panem, podobnie długo trwa już proces wiązania Szatana. Minęło już mniej więcej 14% Wieku Tysiąclecia. Nasz Pan niewidzialnie obecny przebywa od 142 lat gdzieś w obrębie atmosfery ziemskiej, destabilizując rzekomo porządek tego świata.

Millerowskie Głupie Panny miały dość czasu, aby zdobyć olej, a po nich następne 6-7 generacji im podobnych (przyjmując aż 25 lat za wiek jednej generacji). Powstało wiele nowych grup religijnych, których nie obejmuje wyrok, jaki Pan (jak się twierdzi) wydał w 1878 roku na nominalne chrześcijaństwo (ponieważ wówczas jeszcze nie istniały i nierzadko mało mają duchowo wspólnego z wierzeniami i postępowaniem poprzednich ugrupowań).

Pokolenia okresu „Żniwa Wieku Ewangelii” przychodzą i odchodzą jak gdyby nigdy nic. To „żniwo” trwa nadal, pogłębiając rozpad równoległości chronologicznej między domniemanym zakończeniem Wieku Żydowskiego i Ewangelicznego (miały być oba po 40 lat, najwyżej kilka lat więcej). „Żeńcy”, rozumiani jako ludzie, a nie aniołowie, nie biorą w ogólnoświatowych zbiorach większego udziału (poza indywidualną inicjatywą oraz pojedynczymi stronkami internetowymi i czasopismami, których głównymi odbiorcami jesteśmy my, przekonani), ponieważ „sierp” nauk czasowych pokrył się „rdzą” – głosiciele nie mają poselstwa, które mogliby zanieść „dojrzałym kłosom pszenicy” przebywającym wciąż na „babilońskich” polach. Poza tym owi „żniwiarze” trzymają się od innych chrześcijan z bezpiecznego daleka (bo to Babilon i jego córki), w przeciwieństwie do pierwszych Badaczy, którzy głosili wszędzie, gdzie się da i komu się da, i odwiedzali w tym celu wszystkie chrześcijańskie zbory i kościoły oraz indagowali wszystkich ludzi skłonnych wysłuchać tego przesłania. Jeśli dokonujemy jakiejś segregacji „pszenicy” i „kąkolu”, to raczej we własnych zborach[3], dzieląc braci na bliższych i mniej bliskich, tych, którzy są „prawdziwym Izraelem” i pozostałych – w zależności od stosunku do nauk 2 i 3 Tomu.

Poglądy chronologiczne kształtowały również życie Badaczy. Odradzano zakładanie rodzin ze względu na bliskość końca. Całe pokolenie braci za prezydentury Rutherforda ucierpiało na tym, jak wspomina W.J. Schnell w książce „Trzydzieści lat w niewoli Strażnicy“. Ze względu na daty bracia nie budowali domów, nie decydowali się na studia wyższe, nie dbali o duchowy rozwój dzieci (bo wierzyli, że będą one „klasą ziemską“, objętą restytucją), zaprzestali również po II Wojnie Światowej pracy misyjnej i publicznego głoszenia (bo „drzwi“ powołania już zostały zamknięte).

(Oczywiście w ostatnich latach wiele zmieniło się na lepsze. Społeczność intuicyjnie oczyszcza się. Podjęto trzydzieści lat temu na nowo pracę z młodzieżą, dzieci poszły się kształcić, bracia zainwestowali w przyszłość. Dostrzeżono dalszą potrzebę usługiwania społeczeństwu ideami Królestwa Bożego, czyli ewangelizowania przez naukę i przykład. Pozostaje jeszcze czysta formalność – usunięcie ideologicznej przyczyny poprzedniego błądzenia – zreformowanie wierzeń, opartych na datach. Jeśli to zrobimy wspólnie, jako ruch, to usuniemy główną barierę co najmniej między nami a pozostałymi nietrynitarnymi chrześcijanami i poszerzymy społeczność braterską o wielu prawdziwych naśladowców Chrystusa, których niesłusznie i krzywdząco uważaliśmy do tej pory za „kąkol“.

To wszystko i wiele innych szkód spowodowały daty chronologiczne. Przed ich spodziewanym wypełnieniem, tj. przed 1914 rokiem były one potężną motywacją do zupełnego poświęcenia i wytężenia głosicielskich wysiłków. Dziś spełniają dokładnie odwrotną rolę – są skutecznym hamulcem wszelkiego postępu.

Grupa religijna, do której należę, trwa do dziś dlatego, że na szczęście oprócz szkodliwych, chronologicznych nauk, które próbuje się przedstawiać jako fundamentalne (a są drugorzędne) ma też solidne podstawy: soteriologiczne (zbawcze), chrystologiczne i eschatologiczne, które są moim zdaniem prawdziwymi perłami myśli chrześcijańskiej. Jest tam też wciąż wielu szczerych i czystych chrześcijan. Podstawą naszej wiary jest Pismo Święte, które jest stałym punktem odniesienia dla naszego życia i nauczania. Mamy dobre rozwiązania organizacyjne, takie jak autonomia zborów i służebna postawa ich pasterzy. To dająca nadzieję baza, z pomocą której wierzę, że możemy rewidować nasze wierzenia i zachować tożsamość. Być wspólnotą chrześcijańską XXI wieku. Jestem wciąż w naszym ruchu, ponieważ wierzę w niego i w wiele idei, które głosi. Kocham też oczywiście ludzi, którzy są z nim związani. Kocham również pozostałych ludzi, spoza naszego małego kręgu, a szczególnie tych, którym bliskie są te same wartości i żyją według nich. Jest ich niemało i tworzą nowe, niezależne grupy, podobne do naszych.

Myślę, że nasz „dom” został częściowo podmyty i naruszony, ale wciąż jakoś się trzyma, ponieważ został w dużej mierze założony na Panu i fundamencie wiary w Słowo Boże. Nie musimy wszystkiego zaczynać od nowa. Oczyśćmy ziarno od plewy i trwajmy.

Nie jesteśmy wyjątkiem, jeśli chodzi o naruszenie domu. Inne denominacje, duże i małe, mają podobne doświadczenia w związku z „fundamentami” wiary. Wierni rzymscy katolicy osłupieni są kolejnymi orędziami papieża Franciszka, odsyłającego w niebyt wielowiekowe ustalenia soborów i swoich poprzedników. „Do nieba pójdzie każdy dobry człowiek”, „Osobiście ochrzczę twoje nieślubne dziecko”. „A czy nawet ateiści będą zbawieni? – Nawet oni. Wszyscy. Wszyscy mamy obowiązek czynienia dobra”. W zasadzie kontynuuje on reformatorską linię kilku ostatnich papieży. Oto judaizm i islam, a nawet wierzenia dalekiego Wschodu i szamanizm nie są już dla tego ruchu herezjami, lecz „innymi drogami zbliżenia się do Boga”. Chrystus i Kościół nie są już jedyną drogą do zbawienia. Warto pamiętać, że jest to organizacja, która zabijała za nawet niewielkie odstępstwa od papieskich i soborowych ustaleń. Jeśli chodzi o realizację etosu, to rzeka dziennikarskiej prawdy uderza w organizacyjne podstawy KK, ujawniając niesłychaną liczbę skandali obyczajowych wśród duchownych.

Wiele reformacyjnych protestanckich kościołów odsuwa się od Biblii, a zwłaszcza od teologii nauczanej przez apostoła pogan – św. Pawła – ze względu na przedstawione tam standardy moralne i organizacyjne, stawiane uczniom Chrystusa. Nie podkreślają już również swojej jedynozbawczości, (to akurat mi się podoba), co robiły z  przekonaniem do ubiegłego stulecia – teraz łączą się w federacje, a ich wierni płynnie przechodzą z jednego kościoła do drugiego, ignorując credo. Denominacje te zajmują się przeważnie filantropią. Pozbyli się swojego biblijnego fundamentu, który utożsamiają już tylko z czcigodną, lecz niekonieczną do przyjęcia tradycją.

W budynku ewangelików, którzy gościnnie użyczyli nam swoich pomieszczeń na nabożeństwa (za co jesteśmy szczerze wdzięczni), odbywają się różne inicjatywy. Jedną z nich, która ma miejsce też w wynajętym przez nas pokoju, jest pomoc niepełnosprawnym homoseksualistom. Zajęcia te odbywają się pod patronatem kościoła ewangelickiego, który jest właścicielem całej posesji, a naczelnym hasłem: „Ich liebe wen ich will” (Kocham kogo chcę). I poster, a na nim ikonki: jedna Frau pcha wózek inwalidzki drugiej Frau, a obok przytulają się dwaj panowie.

Udzielanie humanitarnego wsparcia, połączone z upewnianiem inwalidów o słuszności ich potępianego przez Biblię stylu życia. Myślałem o zakrywaniu tego plakatu podczas spotkań, ale i tak nie przykuwa uwagi – bracia polscy nie umieją go przeczytać. Czasami osoby zainteresowane korzystaniem z tego typu ewangelickiej pomocy zaglądają omyłkowo do nas podczas naszego zebrania. Dagmara zaprosiła nawet jedną taką panią na nabożeństwo, lecz ta na dźwięk słowa „biblijne” z obrzydzeniem odmówiła. No cóż, to oni są u siebie, a nie my.

Domy bez fundamentów runą, kiedy przyjdzie powódź. Z pewnym niesmakiem przyjąłem do wiadomości, że moja grupa wyznaniowa wywodzi się z XIX wiecznego amerykańskiego „fundamentalizmu” protestanckiego – słowo „fundamentalizm” kojarzy się zasłużenie negatywnie. Ale, co ciekawe, sami chrześcijanie z tamtego okresu brali określenie „fundamentalizm” za dobrą monetę. Nazwą tą oznacza się tych wszystkich chrześcijan, którzy wciąż uznają Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu za natchnione przez Ducha św. i nieomylne. Każdy taki wierzący jest z definicji chrześcijańskim fundamentalistą – no cóż, więc i ja nim jestem, i muszę się z tym twierdzeniem pogodzić. Może i Ty nim jesteś, drogi Czytelniku? Jeśli tak, to witaj w naszym gronie i wiedz, że w tym zakresie nie mamy się czego wstydzić – „oto kładę mój kamień na Syjonie, kto weń wierzy, nie będzie zawstydzony” (Rzm 9:33). Przetrwają tylko te domy, które spoczywają na takiej właśnie podstawie.


[1] Brat Russell był przez około trzy lata (od 1870) członkiem adwentystycznego zboru, prowadzonego przez Jonasa Wendella (Wendell był adwentystą), ogłaszającego widzialne przyjście Chrystusa w roku 1874, a po jego śmierci objął przewodnictwo. Zob. Fredrick Zydek, Charles Taze Russell, His Life and Times, Winthrop Press, Connecticut 2010, s. 30-31, 40-43.

[2] Niektórzy bracia w prywatnej rozmowie ze mną utrzymują, że data 1914 była właściwa, ale Bóg odwlekł spełnienie badackich oczekiwań z powodu niedostatecznej liczby poświęconych – że to my, wierzący, będąc opieszali w dziele ofiarowania się opóźniliśmy proces skompletowania Kościoła Chrystusowego, powodując wstrzymanie decyzji Bożej o zakończeniu obecnego porządku rzeczy. Jest to moim zdaniem przerzucanie odpowiedzialności za niespełnione proroctwo z autora danego poglądu na odbiorców, stanowisko nieuczciwe i nieetyczne. Przestrzegam przed tym. Powinniśmy być odpowiedzialni za nasze poglądy.

[3] Nasz ruch uczy, że segregacja kąkolu i pszenicy z Ew. Mat 13 – „wyłączanie złych spośrodku sprawiedliwych” odbywa się nie w skali globalnej, lecz w naszych zgromadzeniach – pod wpływem „głoszonej prawdy“. W myśl tego tlumaczenia „aniołami“ nie są istoty duchowe, lecz członkowie zborów. Zob np. „Żniwo i działalność naszego Pana w nim” (J. Knop) od 51 minuty:

Udostępnij...

O Autorze

Samuel Królak