Za królów
czyli za prezydenta i premiera
Gdy 5 sierpnia w warszawskiej archikatedrze z zainteresowaniem przyglądałem się zakonnicy pieczołowicie układającej z białych i czerwonych kalii polską flagę, nie miałem pojęcia, że nazajutrz miała się tam odbyć msza w intencji ojczyzny w ramach inauguracji nowo wybranego prezydenta. Jakiś starszy człowiek rzucił w moim kierunku:
– Jutro trzeba przyjść.
– A co jest jutro? – zapytałem.
– To pan nie Polak? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Polak, a dlaczego?
– Zaprzysiężenie prezydenta jest jutro, trzeba przyjść i się pomodlić.
Szybko skojarzyłem fakty i jeszcze szybciej odpowiedziałem, wcześniej niż zdążyłem pomyśleć:
– A nie, za tego prezydenta to ja się nie modlę.
I prędko odszedłem sprzed ołtarza, by dalej oglądać groby słynnych Polaków. Dopiero potem na spokojnie zastanawiałem się, czy była to właściwa odpowiedź. Pewnie zgodnie z doradą apostoła powinienem był odpowiedzieć: Owszem, pomodlę się, żebyśmy mogli wieść cichy i spokojny żywot we wszelkiej pobożności i uczciwości (1 Tym. 2:2).
W minioną niedzielę Polacy wybrali partię, która będzie formowała rząd. Nie lubię tych polityków. Nie podoba mi się ich wizja Polski, nie podoba mi się kościół, do którego chodzą i który aktywnie wspierają, nie podoba mi się ich ksenofobia, konserwatyzm, poglądy gospodarcze, zachowanie, styl wypowiadania się – prawie wszystko. Ta niechęć wywołała u mnie w niedzielny wieczór rozgoryczenie, obawę, wstyd nawet – skąd w Polsce znalazło się aż tyle milionów wyborców, którzy postrzegają tych ludzi całkowicie inaczej niż ja. Nie jestem zadowolony z ich decyzji. Wydaje mi się, że jest błędna. Po raz pierwszy od czasów komunistycznych nie potrafię się w żaden sposób utożsamić z władzami mojego kraju.
Dzisiaj już powoli przyzwyczajam się do myśli, że oglądając wiadomości, czytając gazety będę musiał patrzeć na polityków, których nie lubię, słuchać ich wypowiedzi, analizować ich poglądy. Mogę przestać śledzić programy informacyjne, przestać czytać wiadomości, ale nie chcę, bo interesują mnie sprawy, którymi żyją ludzie wokół mnie, nawet jeśli sam nie biorę czynnego udziału w życiu społecznym. I znów zastanawiam się, czy powinienem się modlić za tymi nowymi władzami i jak miałaby brzmieć taka modlitwa. Czy tak, jak rabina z Anatewki, który modlił się za cara: „Panie Boże, chroń cara i... trzymaj go jak najdalej od nas”?
Rzadko modlę się konkretnie za prezydentami i premierami, może nawet nigdy. Moje modlitwy skupiają się raczej wokół wdzięczności dla Boga, że pozwolił mi żyć w takim czasie i miejscu, w którym nie muszę obawiać się jawnego wyznawania swojej religii, w którym nie trzeba gwałcić sumienia i poczucia prawdy, a wokół panuje względna wolność i dobrobyt. Po części jest to także zasługa rządów, które ten porządek tworzą. Mam cichą nadzieję, że i tym razem uda mi się za kilka miesięcy lub lat zanieść do Boga dziękczynną modlitwę za to, że nowi władcy nie utrudniają ludziom życia bardziej, niżby musieli. Czego też wszystkim, jak i sam sobie życzę, co daj nam, Panie Boże.