Rzym 312

Autor tekstu - Daniel Kaleta | Data publikacji - piątek, 28 października 2016 | Obszar - na Południe

Rzym 312
fot. Piotr Litkowicz

Byłem w Rzymie i papieża nie widziałem. Widziałem za to cesarza Konstantyna, jak wjeżdżał do Rzymu w 312 roku! Jak? A no dzięki panoramie prezentowanej w Gazometrze w Pforzheim.

Idea panoramicznych obrazów nie jest nowa. Wrocław ma swoją „Panoramę Racławicką” Styki i Kossaka, a sam Jan Styka namalował jeszcze trzy inne panoramy. „Golgotę” ciągle można podziwiać pod Los Angeles, a obraz „Męczeństwo chrześcijan w cyrku Nerona” zaginął gdzieś w Rosji w czasie rewolucji. Kolorowaną kopię wykorzystano w „Fotodramie”.

Niedawno pewien niemiecki artysta i architekt perskiego pochodzenia Yadegar Asisi wpadł na pomysł wykorzystania starych gazometrów (wielkich okrągłych pojemników na gaz) jako miejsc wystawowych do prezentacji panoram. Wykonał ich już kilka i planuje następne. Listę jego projektów można obejrzeć na witrynie asisi.de. Zastosowanie współczesnych technik graficznych i oświetleniowych wywołuje fantastyczne wrażenie realności odbioru tych ogromnych obrazów (32 m wysokości i 110 m długości na obwodzie koła!).

W ramach oprowadzania przewodniczka opowiada trochę o Konstantynie. Był to bardzo sprawny polityk i władca. W młodości gorliwie czcił słoneczne bóstwo Sol. Jako cesarz, prędko jednak rozpoznał wschodzącą gwiazdę nowej religii chrześcijańskiej. Gdy dotarł z żołnierzami pod Rzym i ze swoją niezbyt liczną, zmęczoną marszem i przeprawą przez Alpy armią szykował się do rozprawy z przeważającymi siłami Maksencjusza, innego pretendenta do rzymskiego tronu, ogłosił, że miał widzenie, w którym ujrzał chrystogram chrystogrami usłyszał głos: „Pod tym znakiem zwyciężysz”. Umieścił więc znak na tarczach, licząc oczywiście na entuzjazm u tych żołnierzy, którzy już byli chrześcijanami, a także na poparcie licznych wyznawców Chrystusa w Italii. Nie przeliczył się. Bitwę wygrał i w 312 roku uroczyście wkroczył do Rzymu jako zwycięski cesarz. Tę właśnie scenę uwiecznił Asisi na swojej panoramie wystawianej obecnie w pforzheimskim Gazometrze.

Pewna wypowiedź przewodniczki bardzo mnie zastanowiła. Opowiadała ona mianowicie, że kandydatek do odegrania roli religii państwowej w czasach Konstantyna było więcej, wśród nich na przykład bardzo popularny kult Mitry. Gdyby Konstantyn zdecydował się na tę religię, twierdziła przewodniczka, to być może dzisiaj bylibyśmy wszyscy wyznawcami Mitry, a nie Chrystusa. Hmm...

Konstantyn, przyjmując chrześcijaństwo jako religię państwową – a dodać trzeba, że tylko dla poddanych Rzymu, a nie dla siebie, bo sam dał się ochrzcić podobno dopiero na łożu śmierci – bardziej przyczynił się do zdeformowania idei Chrystusa niż do jej spopularyzowania. Ona poradziłaby sobie znacznie lepiej sama, bez jego pomocy. Trzeba mu jednak przyznać, że miał dobre wyczucie. Trudno się zgodzić ze zdaniem przewodniczki, gdyż kult Mitry, z jego hindusko-perskimi korzeniami, tajemniczymi obrzędami misteryjnymi czy inicjacją pod prysznicem byczej krwi, nie miał szans przetrwania w nowoczesnej Europie przez kolejnych tysiąc siedemset lat. Zaś chrześcijaństwo, nawet w spoganizowanej i uproszczonej wersji Konstantyna oraz jemu podobnych, ciągle miewa się całkiem nieźle. A to dlatego, że jego rdzeń jest bardzo nowoczesny i uniwersalny. Julian Apostata próbował jeszcze po roku 350 osłabić chrześcijaństwo i odnowić kult słoneczny, ale mu się to nie udało. Religia Jezusa była za silna dla rzymskiego cesarza, tyle tylko, że nie dzięki Konstantynowi, lecz raczej pomimo niego.

Konstantyn był okrutny i żądny władzy, ale potrafił zarządzać wielkim imperium. Umiał się też w tym celu posłużyć religią. Jednak to nie jego edykt zadecydował o sile chrześcijaństwa. Konstantyn dostrzegł jedynie jego potencjał i wykorzystał go dla umocnienia swej władzy. Jak potoczyłyby się losy chrześcijaństwa, gdyby Konstantyn rzeczywiście zdecydował się na kult Mitry? Trudno powiedzieć. Niektórzy stwierdzają po prostu: Bóg chciał, żeby Rzym był chrześcijański. A ja myślę, że wcale nie było to Bożą wolą, by cesarz dyktował biskupom, w co mają wierzyć ich parafianie, na przykład w Trójcę, jak zadecydował na soborze w Nicei w 325 r.

Bóg chciał, by idea Jezusa była religią nie z tego świata, by szukała sobie wyznawców na obrzeżach cywilizacji. Jezus urodził się w zagrodzie dla bydła, wśród ubogich pasterzy, i nie zamierzał kłaniać się bogom doczesnej władzy. W tym sensie nic się zresztą nie zmieniło. Prawdziwi chrześcijanie nadal poszukują źródeł swojej duchowości poza wielkimi centrami religijnymi. Mimo to Bóg chciał – a Jezus to zapowiadał – by Jego idea zdobyła sobie trwałe miejsce między wszystkimi narodami, a ewangelia Królestwa głoszona była po całym świecie (Mat. 24:14). Stałoby się to faktem również bez Konstantyna oraz bez posługiwania się ogniem i mieczem przez późniejszych „chrześcijańskich” władców, a przy tym idea Jezusa zachowałaby więcej świeżości i prawdziwości. Historia potoczyła się jednak inaczej. Bóg się nie sprzeciwiał, a naśladowcy Jezusa obronili swoją wiarę również w „chrześcijańskich” więzieniach i przed „chrześcijańskimi” trybunałami inkwizycyjnymi.

A my dzisiaj mamy tak łatwo. Dwa miliardy ludzi na świecie przyznają się do Chrystusa, przynajmniej teoretycznie. A przejeżdżając przez Pforzheim można zjechać kilka kilometrów z autostrady i obejrzeć wjazd Konstantyna do Rzymu z 312 roku w panoramicznym ujęciu Persa Yadegara Asisi, by potem dalej jechać swoją drogą, na której nie grozi nam nic, poza może korkiem czy, nie daj Boże, wypadkiem. Jedyną uciążliwością może być konieczność wysłuchania kontrowersyjnego zdania o ewentualnym potencjale kultu Mitry, porównywalnym do siły oddziaływania idei galilejskiego Mistrza. No cóż, można posłuchać i dalej myśleć swoje.

Udostępnij...

O Autorze

Daniel Kaleta