Nieobecna
W telefonie już nie usłyszę tego jedynego na świecie głosu z owym wibrującym „r”, już nie złoży mi życzeń urodzinowych wcześnie rano, by nikt jej nie uprzedził, ale i nie powie paru słów prawdy, bo takie miała prawo.
To już nieaktualny adres i obce ścieżki, po których spacerowałyśmy.
To trochę rzeczy najważniejszych, zostawionych „na pamiątkę”.
Nieobecność, to też zawieszony głos w modlitwie. Przez wiele miesięcy rozpoczynałam dzień słowami: „daj, Panie Boże, mamie spokojne myśli, uciszenie, daj siłę dłoniom, które się nią opiekują. Cierpliwość daj wszystkim w tym Domu”.
Wnuk, po którejś wizycie u babci, mądrze zauważył, że Ona już najbardziej potrzebuje naszych modlitw.
Teraz nie potrzebuje i tego.
Rozum podpowiada: podziękuj za długie życie, że tyle lat była. Ale serce wie swoje.
Już nic nie da się dopowiedzieć, wytłumaczyć, powiedzieć, że się kochało.
Wiara podpowiada, że jej historia to jedna z kart Księgi Żywota i że przyjdzie czas na wspólne czytanie i dowiem się tego, o co jeszcze chciałam zapytać.
Ale, właściwie, jaka Ona nieobecna?! Przecież „nieobecni są najbliżej”, jak powiedział ksiądz poeta.
Jest w rozmowach, wspomnieniach, podczas oglądania domowych albumów ze zdjęciami i stwierdzeń: ależ ona podobna do babci.
Jest, gdy myję okna, bo burknęłaby: no, wreszcie.
Podłogę wycieram. Najwyższy czas. Ona miała tak czystą, że można było z niej jeść.
Sałatkę doprawiam, tak jak mnie nauczyła. Pierogi robię, te jej ulubione.
I śpiewamy pieśń „Czymże Panie się odwdzięczę”, a zakończenie już zawsze z jej intonacją:
„s e r c e t y l k o C i e b i e z n a”.