Cały czas na nogach (2)

Autor tekstu - Samuel Królak | Data publikacji - piątek, 14 października 2016 | Obszar - na Południe

Czyli Apostoł Paweł w Troadzie (Dz. Ap. 20:3-14)

Cały czas na nogach (2)
fot. Piotr Litkowicz

Kontynuacja tekstu: Cały czas na nogach (1)

Poprzedni odcinek był wprowadzeniem do epizodu z życia Apostoła Pawła w mieście Troadzie. Omawiając tę historię zwróciliśmy uwagę na to, co przez termin „łamanie chleba“ mogli rozumieć pierwsi chrześcijanie. Napomknęliśmy również o roli niedzieli w ich cyklach spotkań.

POSIŁEK?

Być może jednak (oprócz poszlak wskazujących na Pamiątkę) spotkanie to miało na celu również spożycie razem kolacji – zwykłego posiłku albo tzw. Agapy. Jest wszak napisane, że Paweł po północy, po wskrzeszeniu chłopca wstąpił z powrotem na górę, na trzecie piętro budynku, łamał chleb i jadł. A ponieważ sam na innym miejscu pisze, że Wieczerza Pańska nie służy do zaspokajania głodu i łaknienia, bo od tego są domy, mogła to być więc zwykła konsumpcja, posilenie się po długiej przemowie. Agapy, czyli tzw. „uczty miłości“, często urządzane były razem z Pamiątką w pierwotnych gminach chrześcijańskich – przed albo po uroczystości. Agape to po grecku „miłość“; nazwa tego szczególnego posiłku wywodzi się prawdopodobnie z Ewangelii Jana 13:1, gdzie jest napisane, że Iesus egapesan tus idius tus en to kosmo, eis telos egapesen autus – umiłowawszy swoich, umiłował je aż do końca. Potem, kilkadziesiąt lat później, Agapy urządzano już oddzielnie, pisze na ten temat Pliniusz Młodszy do cesarza Trajana (Księga X, list 96)[1].

Agapa łączyła się ze wspominaniem Pana – jak każdy chrześcijański posiłek. Praktykowany zwyczaj składania dziękczynienia w modlitwie bierze swój początek od Jezusa Chrystusa; przed Nim nie znajdujemy w Biblii świadectwa, aby czynili tak bohaterzy Starego Testamentu. Również łamanie chleba było Jego znakiem rozpoznawczym. Wszystko to sprawiało, że każdy posiłek kojarzył się uczniom z Mistrzem. Po geście łamania chleba, który musiał być charakterystyczny, rozpoznali go dwaj uczniowie, którzy ugościli go w Emaus.

Tak więc dla pierwszych uczniów nawet tak powszednia czynność, jaką jest przyjmowanie pokarmów, była okazją do wspominania Jezusa, na którego przecież powołujemy się w modlitwie. Jak smutnym widokiem jest chrześcijanin, który w miejscu publicznym rezygnuje z tej wyjątkowej okazji, żeby pokazać światu swoją wiarę w Chrystusa; i, aby się nie odróżniać od otoczenia, zmawia swoją modlitwę po cichu i niezauważenie albo w ogóle się nie modli. Jest to niewłaściwe. Błędem jest w tym miejscu powoływanie się na słowa Nauczyciela o obłudnikach, modlących się na rogach ulic, aby byli widziani. Nie ma tu analogii. Skromne zaznaczenieswojej wiary poprzez złożenie rąk, pochylenie głowy i podziękowanie Ojcu Niebiańskiemu za udzielone dary jest czymś zgoła innym od takiej faryzejskiej postawy.

Jak widzimy, bracia z Troady zgromadzili się, aby wspólnie łamać chleb. Jeśli istotnie był to (tylko albo aż) wspólny posiłek (choć na pewno o podniosłym charakterze, ponieważ spożywano go w zborze), to płynie stąd oczywista lekcja, że i nasze zbory powinny podążyć za tym przykładem. Wszyscy powinniśmy co jakiś czas zbierać się u jednego stołu, aby w ten sposób budować serdeczne więzi rodzinne między sobą. Jedzenie razem jest obyczajem rodzinnym. Wspólnota chrześcijańska powinna być wspólnotą rodzinną. Nikt z nas nie ma prawa żyć sam dla siebie. Zborowe posilanie się to dobra okazja, aby ze sobą rozmawiać i spędzać miło czas. Godziny spędzane na studiowaniu Słowa Bożego i dyskutowaniu czy słuchaniu wykładów to zajęcia powodujące naprężenie; trzeba się również nauczyć ze sobą relaksować, odprężać. Gdzie takiego obyczaju brak, tam często po 12:00 w zborze nie ma nikogo – ludzie pędzą, żeby zjeść obiad w domu ze swoimi rodzinami. W takich grupach często zażyłość jest mała albo w ogóle w zaniku. Wiedzmy, że Pan chce, abyśmy wszystko ze sobą dzielili, nie tylko stół „duchowy“, ale i cielesny. Ideałem byłoby, gdyby nasze potrzeby i środki do ich zaspokojenia tworzyły zamknięty „ekosystem“ wewnątrz społeczności z Bogiem: gdybyśmy, dla przykładu, chcąc słuchać muzyki umieli się „wyluzować“ przy tej religijnej albo przynajmniej takiej, która nie propaguje grzechu, sięgali po budujące filmy, szukając partnera/partnerki znaleźli „w Panu“, chcąc się wyszaleć robili to w bratnim towarzystwie, grając na przykład w piłkę czy kosza z wierzącymi znajomymi, mieli tam przyjaciół, bratnie dusze itd., itp. Żeby nie było w nas ciemnej strony, która ulżyć może sobie tylko poza gronem wierzących. Żebyśmy umieli wypoczywać i odczuwać wolność oraz radość w Panu.

Wracając do spraw kulinarnych – jasne jest, że przyrządzanie jakichś ekstra posiłków wiąże się z kosztami tym większymi im liczniejszy jest zbór. Ale nie trzeba tego zawsze tak urządzać. Przypomina mi się przykład z mojego macierzystego, szczecińskiego zboru – bracia i siostry staruszkowie siadali blisko siebie i wyjmowali z toreb to, co przynieśli ze sobą z domu, i częstowali się nawzajem. Nie było warunków do gotowania, ponieważ zbieraliśmy się w kaplicy na Wawrzyniaka, co najwyżej herbatę można było zaparzyć. Ale bardzo chcieli spędzać te popołudniowe chwile razem. Zawsze będę pamiętał na przykład grzybki w marynacie siostry Marysi Rozwarskiej albo siostrę Samerdakową, która częstowała nas, dzieci wtedy jeszcze, „kukułkami“ i „kapitańskimi“. Panowała przy tym bardzo miła atmosfera. Tak więc można dzielić się tym, co mamy z drugimi i też mieć taką „agapę“. Albo zrobić to na inne sposoby. Uczty Agape, urządzane przez zbory Boże do połowy IV wieku (zakazała je dopiero Laodycea – synod w 360 r. po Chr, ponieważ zaczęto ich nadużywać w niewłaściwych celach[2]) miały to do siebie, że biedni i bogaci, wolni i niewolnicy zasiadali ze sobą do stołów i dzielili się przyniesioną żywnością.

SZCZĘŚLIWY MŁODZIENIEC (wersety 7-12)

Najważniejszym wydarzeniem tej nocy był upadek Eutycha, młodego chrześcijanina, z okna górnej sali, w której zgromadzony był zbór, a następnie przywrócenie go do żywych przez Pawła. Tragedia wydarzyła się nie tyle z przyczyny nudnego kazania Wysłannika, ile raczej z duchoty, panującej w przepełnionej sali oraz z powodu olejnych lamp, które dymiły i zabierały tlen. To dlatego chłopiec wybrał okno – był dostęp do świeżego powietrza, a przy tym miejsca bliżej mówcy były ciasno obsadzone. Poza tym była już późna pora – około północy. Audytorium Apostoła stanowili ludzie ciężko pracujący za dnia, toteż jedynie wyjątkowość tego spotkania pozwalała im utrzymać koncentrację mimo potrzeby udania się na nocny spoczynek. Ciekawe, jak my dzisiaj słuchalibyśmy, gdyby taki gość przybył do nas. Jest napisane, że Paweł przeciągnął swoją mowę, to jest mówił chcąc wyczerpać temat, świadomy, że widzi wielu swoich przyjaciół po raz ostatni w życiu. Trudno sobie wyobrazić, ile ciśnie się wówczas myśli do głowy i serca. Czytamy, że Eutychus kataferomenos hypnoi batei, to jest został zmorzony snem, zwyciężony przez senność. Usiłował słuchać, interesować się, lecz zmęczenie, późna pora i duszna atmosfera zwyciężyły.

Ciekawe są słowa Pawła na temat chłopca – me torubeiste - „nie czyńcie wrzawy“[3]. Ludzie Bliskiego Wschodu mają zwyczaj głośno narzekać i krzyczeć, gdy nastąpi śmiertelny wypadek. „Ponieważ jego dusza w nim jest“ – chodziło o życie chłopca, które albo jeszcze z niego nie uszło, albo właśnie zostało przywrócone (raczej ta druga opcja jest prawdą, ponieważ wcześniej napisane jest, że został podniesiony martwy). Tu słowo psyche oznacza życie. Każdy z nas posiada duszę (w znaczeniu pierwiastka życia) tak długo, jak biologicznie egzystuje. Jest napisane, że Paweł „przypadł nań“, całkiem jak Eliasz czy Elizeusz, którzy również wskrzesili dzieci niewiast przylegając do nich ciałem.

A Eutychus znaczy po grecku „szczęśliwy“.

CAŁY CZAS NA NOGACH (wersety 11-14)

Czytając omawianą historię jesteśmy pod wrażeniem postawy Apostoła Pawła. Usługiwał braterstwu od wieczora przez całą noc, z przerwą na posiłek, a następnie udał się w pieszą wędrówkę do najbliższego portu morskiego – Assos.

Droga lądowa Pawła z Troady do tej miejscowości wynosiła około 40 km. Pieszo można było taki dystans przejść w około 8-10 godzin. Apostoł odprawił towarzyszy drogą wodną, aby przygotowali dla niego gościnę, a sam pieszo poszedł do Assos. Czemu tak postąpił? Czy chciał w spokoju przygotować się na wydarzenia w Judei, o gwałtowności których Duch święty uprzedzał go w każdym mieście? Pożegnać wolność, przyrodę, słońce? Przed nim były wielkie niebezpieczeństwa i lata uwięzienia, uwieńczone męczeńskim końcem. A może po prostu potrzebował być sam na sam z Panem.

Chrześcijanin nie może wciąż z siebie dawać swojej energii duchowej, ponieważ ma jej ograniczony zasób. Musi również czerpać – z niewyczerpywalnego źródła, od Pana. Dobrze ilustruje to opowiadanie Lwa Tołstoja, „Ojciec Sergiusz“, w którym młody mnich, niegdysiejszy książę i oficer wojska rosyjskiego Kasatski, wsławia się wieloma przykładami uświęcenia wśród ludu (między innymi okalecza się, walcząc z pokusą współżycia z kuszącą go szlachcianką Makowkiną, powoduje przez to jej nawrócenie). Staje się powszechnie czczonym „ojcem“ dla prawosławnych chrześcijan, dniem i nocą przyjmuje biednych ludzi, proszących go o wstawienniczą modlitwę lub cud, chcących go dotykać, tłumy przychodzą i odchodzą wzmocnione na duchu; tymczasem Sergiusz wewnątrz wypala się duchowo, czuje sie pusty, sam nie będąc zrozumiany ani wysłuchany, nie mając czasu aby znaleźć się na nowo, zebrać myśli. Później, w chwili słabości przydarza mu się wstydliwy grzech, po którym opuszcza klasztor. Opowiadanie cudowne, polecam, jeśli ktoś lubi prozę na najwyższym poziomie.

Paweł w drodze otrzymuje też prawdopodobnie wizję od Pana, po której zwołuje do Miletu braci efeskich i oznajmia im, że nigdy się już nie zobaczą, oraz, że z ich zgromadzenia powstaną wpływowi fałszywi nauczyciele.

U Apostoła Narodów pod koniec 3 podróży misyjnej widać, że zwielokrotnia wysiłki, chcąc utwierdzić zbory, i że jest gotowy na wszystko, byleby tylko dzieło ewangeliczne utrwaliło się wśród braci. Dlatego nie szczędził sił, nie dosypiał, dawał z siebie pełnymi garściami, będąc świadomym, że czas jego pracy rychło się skończy. Podsumowuje ten okres swojego życia w oświadczeniu, skierowanym do starszych z Efezu.

Był, metafrazując odkrywcze stwierdzenie Daniela Iwaniaka sprzed lat, jakby na „dopalaczach“. Paweł znał najbliższą przyszłość, ponieważ Duch przepowiadał mu ją w każdym mieście, i to wpływało na jego gorliwość. Był jakby maratończykiem, który tuż przed metą nagle przyśpiesza, ponieważ wie, że teraz może wykorzystać zachowane do końca siły. „Dobry bój bojowałem, biegu dokonałem, wiarę zachowałem“.

Podobny zapał towarzyszył również pierwszym głosicielom „naszych“ przebudzeniowych nauk na przełomie XIX/XX w. I mimo tego, że ich eschatologiczne oczekiwania okazały się złudne, a treść ich zwiastowania w części błędna, to jednak z uwagi na nie ten okres ich życia – okres wytężonej pracy głosicielskiej - wypełniony był samopoświęceniem godnym podziwu. Chciałbym dziś zobaczyć ludzi z naszego grona, jak np. jadąc publicznymi środkami transportu idą przez wszystkie przedziały i wręczają każdej osobie traktaty. To było coś. Te czasy chyba jednak się skończyły. Mówię to też zwłaszcza o sobie. Właściwie to roznosiłem ostatnio ulotki informujące o naszych zebraniach w Münster, ale wrzucałem je do skrzynek na listy. A na głoszenie w formie zaplanowanego kontaktu personalnego wciąż brak mi odwagi. Muszę się więcej modlić o właściwego ducha i mądrość, żeby wiedzieć, jak to robić. Myślę, że trzeba.

Paweł tak się śpieszył do Assos, że zostawił u troadzkich braci swój płaszcz. Pisze o nim do Tymoteusza, żeby mu go przy okazji dostarczył (2 Tm 4:13). Też ciągle coś gubię, a ubrań na różnych konwencjach i młodzieżowych zgubiłem już całą szafę. Piękne jest to, że w Piśmie Świętym jest miejsce na takie małe, ludzkie sprawy, które sprawiają, że bohaterzy wiary są żywi i podobni do nas, namacalniejsi, a przez to nam bliżsi.


[1] List Pliniusza Młodszego do cesarza Trajana
[2]
Synod Of Laodicea
[3]
A.T. Robertson, Word Pictures in the New Testament, 1927

Udostępnij...

O Autorze

Samuel Królak