Nie zwątpić w Boże miłosierdzie. Nigdy.
Kiedyś zjawisko porzucenia dziecka przez matkę, widocznie było niespotykane, skoro w taki sposób Izajasz określa Bożą miłość do człowieka. Dziś to zjawisko coraz częstsze, niestety. A może tylko częściej otrzymujemy o tym informacje. Chociaż podmiotem w cytowanym wersecie jest słowo „niewiasta”, to jednak nie mówi on o matkach, ale o dzieciach.
Czasami czujemy się jak takie dzieci: porzuceni, zapomniani, zupełnie bezbronni. Izajasz przekonuje nas, że nie ma najmniejszej podstawy, by tak o sobie sądzić, bo jest rzeczą niemożliwą, by Bóg zawiódł i nas w jakiejkolwiek sytuacji porzucił czy zapomniał. A jednak czasami się tak czujemy. Powodów może być wiele, ale ja chciałbym skupić się tylko na jednym przypadku.
Najczęściej kiedy popełnimy grzech, błąd lub w jakikolwiek inny sposób zachowamy się źle, przychodzi refleksja nad naszym postępowaniem. Z perspektywy czasu, kiedy opadną emocje i na chłodno analizujemy nasze czyny i słowa, widzimy jak wielki błąd popełniliśmy i bez cienia wątpliwości możemy dostrzec, że wina jest ewidentnie po naszej stronie. Czujemy się wtedy źle. Czujemy się gorsi. Zdzieramy kolana przed Bogiem i szukamy w Nim pocieszenia i odkupienia. Pokutujemy w naszych sercach z nieprzeciętnym zaangażowaniem: więcej się modlimy, czytamy, rozmawiamy z innymi… Nie zmienia to faktu, że mimo przychodzenia do Boga i modlenia się, sprawa nie jest „załatwiana” ad hoc, mija jakiś czas, a my odczuwamy niepokój i strach. W końcu zastanawiamy się: czy Bóg nas jeszcze kocha? Czy nadal wysłuchuje naszych modlitw i czy nadal mamy szansę na zbawienie? Czy ciągle jeszcze możemy nazywać się chrześcijanami? A co jeśli to już koniec wszelkich nadziei? A co jeśli, zgrzeszyliśmy przeciw Duchowi Świętemu i Bóg nas odrzucił? Czyż takie myśli nie są uzasadnione, skoro modlimy się i… nic?
Po pierwsze, na starcie jesteśmy w błędzie, ponieważ z natury jesteśmy niecierpliwi i chcemy „tu i teraz”. Bóg taki nie jest i na próżno próbować Go ‘pogonić’: A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? – Łuk. 18:7. Po drugie, Biblia nie pozwala nam nikogo sądzić. Zwykle odnosimy to do innych, a trzeba to odnieść także do samego siebie. Zrozumiałe jest to, że czując iż źle postąpiliśmy, jakby sami chcemy się ukarać, dokonać zadośćuczynienie za nasz grzech. Niestety, kara nie zawsze jest adekwatna do winy i wkładamy na nasze barki więcej niż powinniśmy. Stąd też myśli, że Bóg nas odrzucił. Zdecydowanie odrzucam fakt, że Bóg dziś nie stosuje „kary” doczesnej jako formy wychowawczej dla swoich sług: Bo kogo miłuje Pan, tego karze,chłoszcze zaś każdego, którego za syna przyjmuje – Hebr. 12:6. Nie dopuszczam jednak myśli, że formą Bożej kary jest odrzucenie od Boga
Skąd zatem myśli o zerwaniu społeczności z Bogiem? Od szatana. On podsyca w nas poczucie winy, niedowartościowanie, poczucie beznadziejności, nawet podaje nam wersety, które świadczą, że za nasz konkretny grzech jest śmierć. Wszystko się układa w całość. Nadużyciem jest jednak brak kompleksowego spojrzenia na problem. Szatan zawsze jest przy nas z gotowym potwierdzeniem tego, jak bardzo jesteśmy grzeszni i niegodni, aby Bóg nas wysłuchał i że jesteśmy zbyt plugawi, aby sięgnąć do Biblii. I jest jedna przyczyna, dla której dajemy posłuch podpowiedziom szatańskim: to stan, kiedy zwątpimy w swym sercu w Boże miłosierdzie. A Bóg kocha nas mocniej, niż nam się wydaje.
Weźmy przykład Kaina. Kiedy dotarło do niego, że jego grzech jest nieodwracalny i nie można mu zadość uczynić w jakikolwiek sposób, powiedział wprost (parafrazuję): Boże, nie możesz mi tego wybaczyć, gdyż to co zrobiłem przechodzi ludzkie pojęcie! Taka postawa nie jest nam obca. Czujemy się źle i grzesznie i nie widzimy dla siebie nawet Bożej łaski. Jakże błędne podejście!Rzekł Bóg: Cóżeś uczynił? Krew brata twego głośno woła ku mnie z ziemi! (…) Kain rzekł do Pana: Zbyt wielka jest kara moja, abym mógł ją znieść.(…) Ale Pan mu powiedział: O, nie! Ktokolwiek by zabił Kaina, siedmiokrotną pomstę poniesie! Dał też Pan znamię Kainowi, aby go nie zabił, ktokolwiek go spotka. Po czym Kain odszedł od Pana i zamieszkał w kraju Nod, na wschód od Edenu – Rodz. 4:10,13,15-16. Te kilka wersetów mówi nam praktycznie wszystko o Bożym miłosierdziu. Kain ze względu na poczucie winy nawet nie śmiał Boga prosić o wybaczenie. Nie mieściło mu się w głowie to, że Bóg mógłby odpuścić grzech zabicia rodzonego brata. Jego rozpacz nie wynikała tylko z czystej pokuty, ale z poczucia przegrania życia i wiecznego potępienia. W swoim sercu wydał na siebie wyrok. Na jego – i nasze – szczęście, Boże miłosierdzie sięga dalej, niż nasz rozum. Nawet za tak wielki występek jakim jest bratobójstwo, Bóg nie tylko nie podniósł ręki na Kaina, ale zaznaczył, że nikt tego nie może zrobić. Sam Bóg zdeklarował się, że jeśli ktoś Kaina zabije, to On sam, sam Bóg zainterweniuje i odda zabójcy siedem razy gorszą rzecz. Czy jesteśmy w stanie to pojąć? Dlaczego zatem pozwalamy, aby myśli, które nas upodlają i oddalają od Boga, wzięły górę nad Bożym miłosierdziem? Jeśli tylko otrzeźwiejemy i postawimy sprawę jasno, Bóg z największą przyjemnością zastosuje wszelkie środki zapobiegawcze, aby tylko człowiek uratował swoją duszę. Bóg kocha nas mocniej, niż my kochamy samych siebie.
Za nasze grzechy spotykają nas konsekwencje. To nie jest tak, że „nic się nie stało” i Kain mógł żyć spokojnie udając, że sytuacja nie miała miejsca. Konsekwencją zabójstwa, było jego odejście z przed oblicza Pana do ziemi Nod. Trudno jakoś drobiazgowo to analizować, ale widać, że konsekwencje są – to oczywiste. Tylko, czy te konsekwencje sięgają wiecznego potępienia, na które Kain był gotów się skazać? To jego zwątpienie w Boże miłosierdzie mogło mieć daleko większe złe skutki, niż zabicie swego brata.
Podobnie z Judaszem. Do dziś dnia trwa dyskusja, czy Judasz będzie zbawiony, czy Bóg go ukarze, czy spotkało go przeznaczenie, czy był winny czy niewinny. Zastanawiam się, co jest było głównym problemem? Wydał Syna Człowieczego na śmierć. Niewinnego człowieka sprzedał – pomińmy jego intencje i zamiary w tamtym czasie. Kiedy zobaczył obrót sprawy, oddał pieniądze i chciał się wycofać. Nie dlatego, że bał się ludzi, bo przecież mało kto o tym wiedział, ale dlatego, że zrozumiał, co zrobił. Chciał odkręcić tę spiralę niczym nie uzasadnionej nienawiści, którą rozpoczął. Kiedy zrozumiał co zrobił, kiedy dotarło do niego to jak wielkiej zbrodni w białych rękawiczkach się dopuścił, nie wytrzymał psychicznie. Nie mieściło mu się w głowie, by można było odpokutować za śmierć Jezusa, jakieś zadośćuczynienie dostarczyć – przecież to był Syn Boży! Nie czekając długo, wykonał – w swoim mniemaniu – słuszny wyrok i powiesił się. Czy zrobił słusznie? Czy kara była adekwatna do winy? Czy Bóg spisał Judasza na straty już długo wcześniej? Czy Bóg miał może jakiś „plan ratunkowy” dla Judasza? Czy Judasz szczerze żałował? Czy Judasz postąpił zgodnie z wolą Bożą? Takich pytań, jest jeszcze wiele i na żadne z nich nie mamy jednoznacznej odpowiedzi.
Jednak jednego jestem pewien. Judasz nie powinien targnąć się na swoje życie. Jego samobójstwo to skutek zupełnego zwątpienia nie znalazł nawet cienia szansy, nie dostrzegł miłosierdzia dla swojego przypadku. Zgoda, postępek straszny, ale mimo wszystko to Bóg ma prawo zadecydować o winie i karze.
Czasami czujemy się jak Kain bądź Judasz – i choć może mówimy tu o czynach znacznie mniejszego kalibru, to poczucie konsekwencji jest takie samo, a może i większe… Jasne, że jest czas kiedy czujemy się źle i nie dostrzegamy Bożej odsieczy, ale to naprawdę nie jest powód, by powiedzieć: „to już koniec”. Jesteśmy ludźmi, którzy z natury widzą i rozumieją mniej: Ale ja wypatrywać będę Pana,wyczekiwać na Boga zbawienia mojego:Bóg mój mnie wysłucha.Nie wesel się nade mną, nieprzyjaciółkomoja; choć upadłem, powstanę, choć siedzę w ciemnościach,Pan jest światłością moją.Gniew Pański muszę znieść,bom zgrzeszył przeciw Niemu, aż rozsądzi moją sprawęi przywróci mi prawo;wywiedzie mnie na światło,będę oglądał zbawcze Jego dzieła – Mich. 7:7-9.
Odzwyczaj się od popadania w stan nadmiernego smutku i poczucia winy. Pokutuj, módl się, walcz, ale pozwól, żeby Bóg osobiście zainterweniował i podniósł Cię z ziemi, otrzepał z brudu, opatrzył rany i pozwolił iść dalej. To nie jest Bóg nienawiści, ale miłości. Wszystko co robi – choć nam może wydać się irracjonalne – robi po to, abyśmy wygrali. Jeśli nie rozumiesz, to OK, ale nie wpadaj w panikę, tylko ufaj. Bieg wydarzeń, może być kompletnie niezrozumiały, ale przecież wiadomo, że Bóg to koordynuje, więc finał na pewno będzie dobry. Bóg nie jest obojętny na żadne słowo skierowane do Niego. Pewne rzeczy trzeba przeczekać, pewne rzeczy musisz przyjąć na klatę. Tylko cokolwiek by się działo, jakkolwiek byś się czuł, przenigdy nie poddawaj w wątpliwość Bożej miłości. Nie udawaj, że nic się nie stało i nie bagatelizuj swojego postępowania. Wyciągnij wnioski. Na chłodno. Bez względu na wnioski nie bierz sprawy swojej winy we własne ręce. Zostaw to Bogu. I módlmy się, razem. Ciągle. Cały czas. Zawsze. Co chwilę.
Będzie dobrze.