Dziwny finał
Koncert Chóru Sela
Oglądam i słucham „Pieśni zwycięstwa” w pozycji leżącej. Uważnie wpatruję się i wsłuchuję w nieco chybotliwą i zacinającą się transmisję Skypową przekazywaną telefonem i dobrym sercem przyjaciół. Śpiewa chór „Sela” prowadzony przez Violę. Cieszę się donośnym i harmonijnym brzmieniem. Tu i ówdzie myślę, że będzie trzeba jeszcze nad niektórymi szczegółami popracować. Wzruszam się, gdy Bogusia zaczyna śpiewać „Many nights we’ve prayed”. Dumny jestem, gdy wybrzmiewa ostatni akord „Hallelujah”. Wydaje mi się, że słuchacze też są zadowoleni. Akustyka nowej sali krakowskiego zboru zdała pierwszy egzamin. Czyli w zasadzie wszystko optymalnie...
W zasadzie tak... tylko dla mnie jest to dziwny finał. Pozycja leżąca nie kojarzy mi się ze zwycięstwem, nawet jeśli leżę przy ul. Zwycięstwa. Ale w żadnym razie nie jest to też porażka. Odczuwam raczej ulgę, że rzeczy dzieją się siłą zapału i umiejętności, a ja mogę je obserwować leżąc. Czuję, że trochę mnie brakowało – to poczucie mile łaskocze nieposkromioną miłość własną – ale nie brakowało mnie bardzo. Ta różnica jest praktycznie niezauważalna. I może to jest właśnie prawdziwe zwycięstwo Bożego ducha unoszącego się nad tą śpiewającą społecznością. Bogu niech będzie za to najwyższa chwała!