Ze Złą Wolą Donikąd
Abraham Lincoln
Film Stevena Spielberga o Lincolnie jest głośny, aktorzy łudząco podobni do tych, których odgrywają – lecz film pozostawia niedosyt. Nawet słynna mowa prezydenta w Gettysburgu nie została przytoczona w całości. Lincoln, jeden z najsławniejszych mężów stanu w dziejach Ameryki, a nawet całego świata, zasłużył na więcej. Z pewnością nie wypełni tej luki niniejsza wzmianka.
Położenie Stanów Zjednoczonych wobec innych narodów jest odrębne pod każdym względem. Tu znalazło się schronienie dla wszystkich przed tyranią cywilną i kościelnym despotyzmem. Tu, oddzieleni od swych prześladowców przestrzenią oceanu, ludzie mogli odetchnąć wolnością i tu udało się doświadczenie rządu ludowego. W tak sprzyjających okolicznościach wielkie dzieło wieku Ewangelii – wybranie prawdziwego Kościoła – było ogromnie ułatwione (…) Wierzymy, że właśnie w tym celu Bóg roztoczył swą Opatrzność nad tym krajem. Tu miała się dokonać praca dla dobra Jego ludu, jakiej nigdzie indziej nie można by przeprowadzić tak dobrze; a kiedy przemoc i despotyzm chciały zdusić tutejszą wolność, Waszyngton poprowadził prostych, lecz wolność miłujących ludzi, by dać im narodową niepodległość. Gdy zepsucie zagroziło narodowi i gdy nadszedł czas na uwolnienie czterech milionów niewolników, Bóg powołał innego dzielnego i szlachetnego męża, Abrahama Lincolna, który zerwał kajdany niewolników i zachował łączność narodową.(Charles Russell, Wykłady Pisma Świętego, tom IV)
Ów „dzielny i szlachetny mąż” przyszedł na świat w rodzinie ubogiego, prostego farmera. Wykształcenie otrzymał więcej niż skromne – był samoukiem, pracowitym i zdolnym, lecz choć został prawnikiem i osiągnął pozycję wziętego adwokata, do końca życia zarzucano mu niezręczność i brak manier właściwy przybyszowi z prowincji. Dwukrotnie wybrany prezydentem, wbrew swej woli uwikłany w wojnę ze zbuntowanym Południem, doprowadził do zniesienia niewolnictwa. Krytykowano go niezwykle ostro ze wszystkich stron, nie wyłączając polityków z Północy. Skłonny do melancholii, do końca swych dni targany wątpliwościami i częstokroć wewnętrznie rozdarty, szczególnym zrządzeniem losu stanął wobec wyzwań, które przerosłyby niejednego znakomitego polityka. Jak zdołał im sprostać, było – być może – niezwykłe dla niego samego. „Problemy, z którymi się zmagam” – powiedział kiedyś – „są zbyt poważne, by można je było rozwiązać, powodując się złą wolą”. Lincoln wierzył, że Bóg powierzył mu misję uwolnienia Murzynów i ocalenia amerykańskiej wolności. Ten swój obowiązek starał się wypełnić do końca. Wychowany w zborze baptystów, jako człowiek dorosły nie należał do żadnego kościoła. Uczyniono mu z tego zarzut niedowiarstwa, podniesiony przez przeciwników w kampanii wyborczej; Lincoln bronił się, wyznając, że jest chrześcijaninem i że nigdy nie zaprzeczał żadnej prawdzie wiary zawartej w Biblii. Wraz z żoną, należącą do kościoła prezbiteriańskiego, i z dziećmi uczestniczył w nabożeństwach, lecz sam do tego wyznania nie przystąpił. Co wszakże ciekawe – w dniu wybuchu wojny spędził ranek w kościelnych nawach. Brzemię trudnych decyzji lżej mu było nosić ze świadomością większej niż ludzka pomocy.
Wojna secesyjna, najbardziej krwawa w dziejach Stanów Zjednoczonych, niczym Moloch pochłonęła sześćset tysięcy istnień ludzkich. Nie potrzeba wielkiej wyobraźni, by zrozumieć cierpienia żołnierzy i ból rodzin tych, którzy polegli. W pewnym sensie podzielił ich los sam prezydent. Z czterech jego synów dwaj zmarli: Eddie w wieku lat czterech, Willie podczas wojny, gdy miał lat jedenaście. Tuż po zakończeniu wojny Lincoln zginął, zastrzelony przez zamachowca, w pierwszym roku swej drugiej kadencji prezydenckiej. Miał wtedy 56 lat.
W 1863 roku, jeszcze podczas działań wojennych, na pobojowisku pod Gettysburgiem założono cmentarz wojskowy. Bitwa pod Gettysburgiem była przełomem w tamtej wojnie – zwycięstwo wojsk Unii stało się początkiem klęsk i końca Konfederacji. Teraz miało tam powstać mauzoleum i miejsce narodowej pamięci. Rozpoczęcie prac na polu bitwy obchodzono bardzo uroczyście. Główny mówca dnia, sławny bostoński orator, przemawiał przez dwie godziny. Miał też mowę wygłosić prezydent. Mowa Abrahama Lincolna jest bardzo krótka (zachował się rękopis) i bez trudu można ją tu przytoczyć w całości. Piszący te słowa żałuje, że nie przyszło mu żyć pod rządami polityka takiego jak Lincoln formatu, ale ludzie na miarę Lincolna są rzadkością nawet w Ameryce.
„Osiemdziesiąt siedem lat temu nasi ojcowie założyli na tym kontynencie nowe państwo, oparte na wolności i na przekonaniu, że wszyscy ludzie rodzą się równi. Toczymy obecnie wielką wojnę domową, która ma odpowiedzieć na pytanie, czy to państwo lub jakiekolwiek inne państwo, oparte na tych zasadach, może przetrwać. Spotykamy się dziś na wielkim polu bitwy. Przybyliśmy tu, by poświęcić część tego pola bitwy na miejsce wiecznego spoczynku dla tych, którzy oddali swoje życie, by ocalić życie naszego państwa. Nasza decyzja jest ze wszech miar słuszna i właściwa.
Ale w szerszym znaczeniu nie możemy poświęcić – nie możemy dokonać konsekracji – nie możemy uświęcić tego terenu. Dzielni ludzie, żywi i umarli, którzy zmagali się na tym polu, uświęcili je tak bardzo, że my nie jesteśmy zdolni nic dodać ani nic ująć. Świat nie zwróci większej uwagi na słowa, które tu wypowiadamy i rychło puści je w niepamięć – ale nigdy nie będzie mógł zapomnieć o tym, czego dokonali tutaj ci ludzie. To raczej my, żyjący, doznajemy tu uświęcenia, gdyż na nas spada obowiązek dokończenia pracy, tak szlachetnie wykonywanej dotąd przez walczących tu żołnierzy. To my, ożywieni duchem poległych, bierzemy tu na swe barki wielkie, stojące przed nami zadanie, przysięgając, że nie pozwolimy, by ich śmierć okazała się daremna. To my, w imię Boże, będziemy walczyć o odrodzenie idei wolności w tym kraju i o to, by system rządów ludu, przez lud i dla ludu nie zniknął z powierzchni ziemi.”