Puszczanie płazem
Bóg wprawdzie puszczał płazem czasy niewiedzy, teraz jednak wzywa wszędzie wszystkich ludzi, aby się upamiętali – Dzieje Ap. 17:30.
W rozważaniach nad Dziejami Apostolskimi skończyliśmy właśnie pierwszą podróż misyjną apostoła Pawła. Minęliśmy po drodze Listrę, gdzie tłum na uzdrowienie chromego zareagował uznaniem Pawła i Barnaby za bogów. Apostoł oczywiście ostro protestuje:
Ludzie, co robicie? I my jesteśmy tylko ludźmi, takimi jak i wy, zwiastujemy wam dobrą nowinę, abyście się odwrócili od tych marnych rzeczy do Boga żywego, który stworzył niebo i ziemię, i morze, i wszystko, co w nich jest. Za czasów minionych pokoleń pozwalał On wszystkim poganom chodzić własnymi drogami; jednakże nie omieszkał dawać o sobie świadectwa przez dobrodziejstwa, dając wam z nieba deszcz i czasy urodzajne, napełniając pokarmem i radością serca wasze – Dzieje Ap. 14:15-17.
Podobny sens mają słowa zapisane kilka rozdziałów dalej (Dzieje Ap. 17:22-31), wypowiedziane przez Pawła w Atenach, na Areopagu, w słynnej przemowie o nieznanym Bogu. W wersecie 30 czytamy:
Bóg wprawdzie puszczał płazem czasy niewiedzy, teraz jednak wzywa wszędzie wszystkich ludzi, aby się upamiętali.(BW)
Biblia Tysiąclecia mówi, że Bóg „nie zważał na czasy nieświadomości”, zaś Biblia Gdańska trochę trudniej – że „przeglądał czasom nieświadomości”. Tłumacze podeszli do tego wyrażenia na różne sposoby; w Biblii Warszawskiej skorzystali z ilustracji nawiązującej do uderzania szablą – nie ostrzem, lecz na płask, czyli właśnie „płazem”. (Na marginesie – mamy tu do czynienia z interesującą ewolucją słów: od jednego prasłowiańskiego rdzenia pelz powstał płaz jako płaska część czegoś, jak również płaz – pełzające zwierzę, a także płozy, te w sankach czy łyżwach)
Biblia Gdańska z kolei nawiązuje do zmysłu wzroku, co jest bliższe obecnemu w oryginale greckiemu słowu hyperoraō, pochodzącemu od hyper– ponad, poza, oraz eidō, tłumaczonego najczęściej na widzieć/patrzeć.
W tę samą sobotę, kiedy wieczorem rozważaliśmy te fragmenty, rano – jak co tydzień – spotkałyśmy się z Lili, nastolatką pasjonującą się robótkami ręcznymi. Tym razem wypadło nam malowanie dość sporego drzewa za pomocą plastikowego szablonu. Choć nasze lekcje odbywają się już od wielu miesięcy, cały czas zmagam się z decydowaniem, kiedy ingerować w poczynania Lili i jak znaleźć równowagę między pozwalaniem jej na wyrażanie własnych pomysłów a zapobieganiem popsuciu dzieła (na przykład przez zbyt wielkie upodobanie do brokatu ).
Dylemat biegnie za dylematem, bo jest tu na pewno element obiektywnych reguł: wiadomo na przykład, że nie każdy klej nadaje się do każdego materiału, albo że grubsza igła nie przejdzie przez maleńki koralik. Czy jednak lepiej od razu podsunąć Lili odpowiednią igłę, czy pozwolić, żeby sama doświadczyła – i być może lepiej zapamiętała – które narzędzie jest lepsze?
Pół biedy, jeśli rzecz da się naprawić; jeśli jednak nie będzie to już możliwe, bo coś się przetarga albo zamaże niepotrzebnym kolorem, nastąpi rozczarowanie. To też pożyteczna lekcja, ale jednak szkoda pracy i materiałów.
Patrzę więc na stopniowo pojawiające się na kartonie drzewo i ograniczam się do ogólnego przypomnienia, że „wolniej i dokładniej” da lepsze efekty. Korzystamy z tego szablonu już drugi raz, więc mogę trochę nawiązać do tego, co nie wyszło poprzednio. Pod koniec pozwalam sobie na małą kontrolę jakości, wskazując na kilka punktów ewidentnie nietkniętych pędzlem. Nie marudzę, kiedy do obecnego zestawu kolorów, który naprawdę mi się podoba, Lili chce jeszcze dorzucić granat.
Wreszcie ostrożnie odklejamy szablon i obie cieszymy się z efektu. „To teraz jeszcze dodam trochę brokatu” – stwierdza Lili. Ja sama raczej bym z niego zrezygnowała, bo spodziewam się, że dziewczyna zapaćka dotychczasowy malunek, ale nie krzywię się, tylko wyciągam z pudełka kilka buteleczek pełnych świecących drobinek. Okazuje się, że Lili miała na myśli skośne strugi błyszczącego deszczu, które – ku mojemu zdziwieniu – wychodzą całkiem fajnie, kontrastując z miększymi zarysami powyginanych gałęzi.
Robótkowa historyjka to miniatura codziennych zmagań chrześcijanina: kiedy reagować na to, co robi ktoś obok? Kiedy „popatrzeć ponad”, jak sugeruje werset, kiedy wesprzeć czyjeś usiłowania tak jak są, zamiast od razu dzielić się własnym doświadczeniem, jeśli nawet „wiemy lepiej”?
Nie chodzi tu nawet ściśle o napominanie, tylko o pozwolenie, żeby ktoś doszedł do celu swoją drogą, zrobił coś po swojemu – bo w wielu sytuacjach jest kilka ścieżek do tego samego ostatecznego rozwiązania. Może ktoś nie jest w danej dziedzinie takim ekspertem jak my, ale samodzielne doświadczenie czegoś będzie dla niego lepszą lekcją. Prawdopodobnie przyniesie też więcej radości niż dałoby wykonywanie poleceń.
Ale czy chronienie kogoś przed rozczarowaniem, przekierowanie go na łatwiejszą drogę to nie objaw miłości wobec niego? I czy źle jest chcieć komuś pomóc? Wiele pewnie zależy od skali zagadnienia i wielkości ryzyka wynikającego z dania wolnej ręki.
Jedno jest pewne: na nas samych spoczywa większa odpowiedzialność za to, co i jak robimy, skoro usłyszeliśmy Boże wezwanie do upamiętania. Nie mamy już wymówki usprawiedliwiającej krzywy rysunek, skoro dostaliśmy linijkę. „Komu wiele dano, od tego wiele będzie się żądać” – Łuk. 12:48.
Wracając zaś do początku rozważania, do jeszcze szerszego kręgu: Pan Bóg z swoim planie pozwolił ludziom na to, żeby „malowali” swoją historię na własną rękę, samodzielnie dobieranymi kolorami. Popełnili (i nadal popełniają) przy tym niezliczoną ilość błędów, z których część jest nie do naprawienia. Pan Bóg patrzy na te bure, paskudne kolory i pokraczne kształty, na farby wymieszane już do tego stopnia, że nie wiadomo, jaki był ich pierwotny odcień – a jednak zsyła błogosławieństwa w postaci deszczu „na sprawiedliwych i niesprawiedliwych”, nie tylko umożliwiając przeżycie, ale i obdarzając choćby pięknem natury czy muzyki.
I wspaniała jest przy tym wszystkim myśl, że przyjdzie chwila, kiedy każdy człowiek dostanie czystą kanwę, świeże pędzle i nowy zestaw cudnych kolorów; jeśli tylko zechce, pod Pańskim kierownictwem będzie mógł wymalować w sobie jasny, czysty obraz charakteru przyjemnego Bogu.