Marcin Luter - Doktor Luter i Pani Lutrowa
(61) "Oręż, którym walczymy"
Kontynuacja tekstu: „Oręż, którym walczymy”
(Przypowieści 31:10)
W tych gorących, a tragicznych dniach wojny chłopskiej Luter znów dokonał przewrotu – tym razem najzupełniej osobistego. Skutkiem jego nauczania był rozpad życia zakonnego; mnisi i mniszki masowo opuszczali klasztory. Zdarzyło się właśnie, że z klasztoru panien cystersek w Nimbschen, 30 km od Lipska, uciekło dwanaście zakonnic.
Pomogli im litościwi mieszczanie z Torgau i wozem konnym, szczelnie okrytym płócienną budą, potajemnie przywieźli do Wittenbergi. Przedsięwzięcie było ryzykowne, bo za pomoc zbiegłej zakonnicy mogła grozić nawet kara śmierci, a klasztor leżał w granicach księstwa Jerzego Saskiego, zawziętego przeciwnika Lutra. W Wittenberdze, w posiadłościach elektorskich, zakonnice były już bezpieczne. Trzy z nich zaraz powróciły do swych rodzin, pozostałych dziewięć trzeba było gdzieś ulokować. Dziewczyny były młode – stopniowo udało się je powydawać za mąż, z wyjątkiem jednej, dość upartej szlachcianki Katarzyny von Bora. Oddano ją do domu malarza Łukasza Cranacha, ówczesnej saskiej znakomitości, a przy tym jednego z najbogatszych wittenberskich obywateli; panna Katarzyna została tam pomocą domową. Upodobał ją sobie pewien student, syn bardzo zamożnego mieszczanina z Norymbergi, ale ojciec zakazał synowi tego związku i ożenił z panną znacznie bardziej posażną. Katarzyna była uboga, prawdę mówiąc – nie miała nic; wcześnie osierociała i rodzina oddała ją, jako dziecko jeszcze, do klasztoru. Ówczesnym obyczajem, wiele córek szlacheckich, nieurodziwych, bez posagu i bez widoków na zamążpójście, rodzice przeznaczali do życia zakonnego, nie żywiąc przy tym większych skrupułów i bynajmniej nie pytając córek o zdanie. Trudno się dziwić, że nieszczęsne panny tak chętnie z klasztorów uciekały. Katarzyna pochodziła z Saksonii; opodal Miśni leżał mająteczek jej rodu, któraś z wiosek o nazwie Bora – było ich kilka, niemieckie (Deutsch – Bora) i słowiańskie, „wendyjskie” (Wendisch – Bora). Z mająteczku tego Katarzyna nie dostała nic. Przez dwa lata przebywała w Wittenberdze. Luter pragnął ją wydać za jednego pastora, ale panna stanowczo odmówiła, deklarując przy tym, że zgodzi się wyjść za mąż – albo za doktora Amsdorfa, wykładowcę uniwersyteckiego i kolegę Lutra, albo – za Lutra samego. Ponieważ zaś doktor Amsdorf już wcześniej upatrzył sobie inną, Luter pozostał kandydatem pierwszym z brzegu. Namyślił się i zdecydował na małżeństwo. Tym sposobem nie tyle on sam, ile jego samego wybrała sobie rezolutna zakonnica na męża. Pobrali się 13 czerwca 1525 roku.
Ślubu udzielił im przyjaciel Lutra, Jan Bugenhagen, a drugi z przyjaciół, Justus Jonas, był świadkiem ich zaślubin. Para była młoda tylko w połowie – Katarzyna miała lat 26, doctor Martinus – 42 lata.
Małżeństwo okazało się niezwykle udane. W otoczeniu Lutra znaleźli się tacy (wśród nich – Filip Melanchton), którzy odradzali mu ten krok, tymczasem była to jedna z najtrafniejszych decyzji Lutra. Po pierwsze – pojednał się z ojcem i matką, których zaprosił na przyjęcie weselne. Resztka lodów stopniała, gdy w rok później przyszło na świat pierwsze dziecko. Na widok wnuka – wspomina Luter – „przywrócił mnie ojciec do swych łaski i znów byłem kochanym synem”. Po drugie – Katarzyna była wymarzoną towarzyszką życia. Niezbyt wprawdzie urodziwa, miała za to bardzo dobry charakter, a przy swoim dobrym sercu odznaczała się też wyjątkową energią i pracowitością. Luter nie miał głowy ani czasu do spraw codziennego żywota; nie pobierał honorariów za swe książki (znakomicie bogacili się na tym ich wydawcy), kontentował się skromną pensją uniwersytecką, jadał, co mu się akurat nawinęło i byle jak mieszkał. „Łóżka, na którym spałem, nie ścieliłem przez rok, aż słoma w sienniku zbutwiała” – zapisał. „Teraz budzę się w świeżej pościeli, a tu widzę obok dwa warkocze, których wcześniej nie było”. Musiał przyzwyczaić się do tej wspólnoty; jako mnich, nie nawykł do życia we dwoje. „W pierwszym roku, pod czas, kiedym studiował w księgach, moja Käthe siadała obok mnie, a gdy nie wiedziała, co powiedzieć, pytała: Doktorze panie, czy wielki mistrz w Prusiech jest bratem margrabiego Brandenburgii?” Zatopionego w myślach i czytaniu Lutra nieraz to pewnie drażniło; irytacja ustąpiła z czasem przed niewątpliwą szlachetnością małżonki. Pani Katarzyna zwracała się do męża „Doktorze panie” z całym uszanowaniem, według ówczesnego zwyczaju, ale mąż odwzajemniał się jej tym samym, adresując listy tytułami: „Jaśnie Pani Katarzyna Luterzyna, Panna von Bora i na Zuhlsdorfie, etc.”. Ten Zuhlsdorf to była resztówka jej rodzinnego majątku, pani Lutrowa wykupiła ją od brata; brat jej nie umiał gospodarzyć, a zapobiegliwa Katarzyna podniosła mająteczek do znakomitego stanu.
Katharina von Bora, Portret - Lucas Cranach, 1526 (źródło: Wikipedia)
W ogóle pani Lutrowa świetnie radziła sobie w gospodarstwie. Elektor saski darował Lutrowi budynek po dawnym klasztorze w Wittenberdze – Katarzyna wyremontowała stare domostwo, urządziła w nim łaźnię, prowadziła stancję i jadalnię dla studentów, założyła ogród warzywny i hodowlę prosiąt, w końcu nawet zaczęła warzyć piwo w poklasztornym browarze. Zdobyła tym samym środki na utrzymanie dla licznej rodziny – przybywało bowiem dzieci. Urodziło się ich kolejno sześcioro: Jan, Elżbieta, Magdalena, Marcin, Paweł i Małgorzata.
Domu Lutra nie ominęły dramaty typowe dla tamtych czasów – dzieci często chorowały, a śmiertelność była wysoka. Bodaj najtrudniejsze było dla rodziców przedwczesne odejście ich córki – ukochanej Magdaleny, która zmarła, nie ukończywszy lat czternastu. Oboje rodzice długo nosili po niej żałobę. Malutka Elżbietka zmarła w wieku 8 miesięcy.
Gdy Magdalena – istny obraz świętości, pragnąca żyć zgodnie z wolą Bożą i postępująca tak, jak uczyli ją rodzice,* zachorowała, bezradny Luter modlił się przy jej łóżku: „Boże mój, kocham ją tak bardzo, ale niech się stanie wola Twoja”. A córeczkę pytał: „Magdalenko, chciałabyś być tu z ojcem, czy rada byś być z twoim Ojcem w niebie?” Magdalenka odpowiadała: „Tak, ojcze, drogi ojcze, jako zechce Bóg”**.
Kiedy dwie z sióstr Lutra poumierały młodo, Katarzyna wzięła ich dzieci na wychowanie, tak, że w domu Lutrów wychowało się łącznie tych dzieci kilkanaścioro. Nastręczyło to całe mrowie aż nadto zrozumiałych problemów – finansowych i wychowawczych, którym pani Katarzyna w sposób zdumiewająco dzielny umiała podołać. Ale Luter też był dobrym i wyrozumiałym ojcem, cierpliwym i łagodnym; stronił od kar cielesnych i napełniał dom atmosferą rodzinnego ciepła. Pod tym względem dom Lutrów mógł uchodzić za wzór rodziny ewangelickiego pastora.
Pani Katarzyna i doktor Marcin przeżyli ze sobą 21 lat. Wychowali czworo dzieci; najstarszy, Jan, mimo sprzeciwu ojca został prawnikiem i radcą kancelarii książęcej w Weimarze, Marcin studiował teologię – umarł młodo, Paweł ukończył studia medyczne i został lekarzem elektorów: saskiego i brandenburskiego. Córka Małgorzata wyszła za mąż za szlachcica, pana von Kunheima z Brandenburgii. Luter był ogromnie rad tak ze swej żony, jak i z dzieci. W czternaście lat po zawarciu związku przyznał publicznie, że chciał ożenić się z inną. „Ale Bóg chciał inaczej i obdarzył mnie najszczęśliwszym małżeństwem”***.
W domu Lutrów przy stole nie brakowało gości – oprócz dzieci jadali tam studenci, przychodzili przyjaciele, znajomi i wielu potrzebujących, dla których gospodarz zawsze miał szczodrą rękę. Luter był towarzyski z natury, a przy stole stawał się bardzo rozmowny; stołownicy często zapisywali to, co opowiadał i z tych zbieranych przez lata zapisków powstał w końcu sławny zbiór „Rozmów przy stole”. Dodajmy – przy stole suto zastawionym, bo o to umiała zadbać niezrównana pani Käthe. Luter lubił dobrze zjeść; po latach klasztornych postów z wychudzonego mnicha przedzierzgnął się w mężczyznę o nazbyt już wielkiej tuszy. Gdy zaś wymawiano mu nadmierny apetyt, odpowiadał: „Wolno było Panu Bogu stworzyć smaczne, duże szczupaki i wyborne wino reńskie, wolno chyba mnie jeść i pić”. Ale bardziej znaczący jest inny aforyzm z „Rozmów przy stole”, skrzętnie zanotowany przez słuchaczy:„Nie ma milszego związku, niż w dobrym małżeństwie i nie ma bardziej gorzkiego pożegnania na zawsze, niż w dobrym małżeństwie”****. Tymi słowami można przypieczętować związek Katarzyny von Bora i Lutra.
* John M. Todd, Marcin Luter, PAX, W-wa, 1970
** Roland Bainton, Tak oto stoję, Areopag, Katowice, 1995
*** Heiko A. Oberman, Marcin Luter – człowiek między Bogiem a diabłem, Marabut, Gdańsk 1996
**** Richard Friedenthal, Marcin Luter i jego czasy, PIW, W-wa, 1991
Kontynuacja - część LXII. Saska Reformacja
Cykl: „Oręż, którym walczymy” - spis odcinków
- Tagi: Filip Melanchton, Katarzyny von Bora, klasztor, Marcin Luter, Oręż którym walczymy, Reformacja, Richard Friedenthal, Wittenberga, zakon, zakonnik