Najlepsze bułki na świecie

Autor tekstu - Ela Dziewońska | Data publikacji - piątek, 11 września 2015 | Obszar - na Zachód

czyli smaki i zapachy mojego dzieciństwa

Najlepsze bułki na świecie
fot. Natalia Litkowicz

Zmęczona usiadłam przy małym stoliku. Dobre lody, smaczna kawa. Napisy na szybach: bistro Hehlmann, rok 1932. Dziewczyna kończyła dzień pracy, składała stoły, ustawiała krzesła. Nazwisko na szybie kojarzy mi się z dobrą jakością, czystością, szybką, miłą obsługą.

Piekarnia dla mnie istniała od zawsze. Byłam niejadkiem, ale te bułki zawsze mi smakowały. A w czasach pustych półek, sklep, do którego wchodziłam po schodkach z małą siatką, to był raj. Bułki zwykłe, plecionki duże i małe, podobnie bułki mleczne. Do tego kołaczki z serem, z makiem, dżemem, z samą posypką. Wszystko kształtne, dobrze wypieczone i smaczne.

Potem przed południem ustawiały się kolejki za chlebem. Jedynym, niepowtarzalnym. Piekarz w wysokim białym czepcu wynosił bochenki na deskach, czasami nie zdążyły powędrować na półki, bo kolejka już niecierpliwie czekała. Nie dało się kroić, bo za ciepły był, ale i szkoda, bo taki był piękny. Wypiek był ograniczony, mogło zabraknąć, niektórzy brali więc po kilka bochenków dla bliskich, znajomych i bywało, że wprowadzano ograniczenie: dziś tylko po dwa chleby!

Kiedy przed laty zdarzyła mi się przygoda życia i pojechałam w odległe kraje, najbardziej brakowało mi „naszego” chleba. I sen pamiętam, może na Cyprze, jak mama podaje mi bułki, te najlepsze na świecie, chrupiące, najsmaczniejsze z samym masłem.

Dzisiaj nastały czasy trudnych wyborów, bo pieczywa jest taka rozmaitość, pojawiło się wiele wymyślnych produktów z różnymi dodatkami mającymi poprawić smak, tylko takiego chleba, jak kiedyś Hehlmann, już nikt nie piecze.

Stary Helman, jak się o nim na „ulicy” mówiło, zmarł młodo. Również długo nie żył Manfred, jego syn. Kobiety: Ingeborge, dla bliskich Ina, i córka Beata, od lat dbają o markę firmy. Sklepik przy ul. Kościuszki zawsze był ładny, z przemyślnie zaprojektowaną witryną. Gdy znajomi odwiedzali nas po raz pierwszy, zdumiewali się taką ładną wystawą: co tam kwiaciarnia jakaś jest? W tamtych czasach nikt o witryny nie dbał. Nie było co reklamować, a to co było, sprzedawało się „od ręki”. Teraz to stylowa, w bieli urządzona kawiarenka. Rodzice wiele lat kupowali tam bułki, skądś przywożony smaczny chleb, tata czasami wypijał kawę, bo lubił, ale i rozmowy z właścicielką też dawały mu radość.

W Kędzierzynie stoi dobrze zachowany kościół ewangelicki. Nigdy nie byłam w środku, choć pojawiły się informacje, kiedy odbywają się nabożeństwa. Chciałabym tam zajrzeć, bo tam modlił się mój dziadek Henryk i „stary” Hehlmann też. Znali się. Pamiętam potem „starą Hehlmanową”, jak wyglądała przez okno swojego dużego domu. Patrzyła z poziomu wysokiego piętra na ludzi, w większości jej klientów, na zmieniające się ulice. Ich dom stoi przy skrzyżowaniu, więc widać było dużo.

A do piekarni chodziło się jeszcze przed świętami zemleć mak. Na zewnątrz, pod daszkiem wystawiony był młynek i wiele osób z niego korzystało. Można też było upiec ciasta. Pamiętam jak ludzie maszerowali z blachami własnoręcznie wykonanych ciast, które starannie przykrywano białymi ścierkami. Takie świąteczne przysmaki upieczone w piecu chlebowym miały inny smak. Nie pamiętam czy te usługi były odpłatne, pewno tak, ale nie mogły być drogie, bo by się ludziom nie opłaciło.

Zmieniły się czasy. Firma Hehlmann to już dziś sieć sklepów. Inne pieczywo, wypieki, torty słynne w całym województwie. Jednak takich smaków, jak ten mój z dzieciństwa chleb powszedni, już nie znalazłam nigdzie. Ale miło, że przy kawiarnianym stoliku, można do tamtych lat na chwilę wrócić.

Udostępnij...

O Autorze

Ela Dziewońska