Dokonać zmartwychwstania

Autor tekstu - Piotr Kubic | Data publikacji - piątek, 04 września 2015 | Obszar - na Zachód

"Jam jest zmartwychwstaniem"

Dokonać zmartwychwstania
fot. Piotr Kubic

W pracy artysty stosuje się czasem pewną metodę. Chodzi o to, że twórca sam siebie stawia w miejscu osoby lub przedmiotu związanego z tym, co chce stworzyć. To jest eksperyment na samym sobie, lecz to eksperyment całkiem na poważnie, nawet jeśli tylko w wyobraźni.

Otrzymałem zlecenie zilustrowania za pomocą fotografii zdania, które powiedział Pan Jezus: „jestem zmartwychwstaniem”. Pomyślałem, że zastosuję tę metodę na samym sobie. Oczywiście nie jestem zdolny wskrzesić żadnej istoty, która była kiedyś żywa. Ale mógłbym „wskrzesić” np. jakiś przedmiot.

Rozbiję wazon a potem go skleję. Miarą jego „wskrzeszenia” będzie to, że będzie go można napełnić wodą i włożyć kwiaty. Kupiłem wazon. Potem odwiedziłem duży sklep techniczny, gdzie cały jeden regał wypełniony był klejami najróżniejszych rodzajów. Wybrałem kilka.

Bardzo długo nosiłem się z rozbiciem wazonu. Okazało się, że nie jest mi łatwo „uśmiercić” przedmiot, który dopiero co pojawił się w moim życiu. Układałem w myśli plan: wiedziałem, że nie mogę stracić żadnego kawałka, gdyż „wskrzeszenie” będzie niemożliwe. Znalazłem stary obrus, który zamierzałem ułożyć na betonie, i duży młot, który miał zadać cios. Aby kawałki nie rozprysły się szeroko, zamierzałem uderzyć przez paździerzową płytę.

Był słoneczny, wiosenny dzień. Rozłożony obrus w pełnym słońcu raził oczy. Paździerzowa płyta ześlizgiwała się z obłego wazonu, który leżał na boku. Stałem z ciężkim młotem na długim trzonku i nie mogłem się zdecydować, by zamachnąć…

Odłamków powstało dużo, bardzo dużo. Zorientowałem się, że szansa na sklejenie ich wszystkich, w odpowiedniej kolejności, jest żadna. Dzieci pomogły mi przenieść obrus do ogrodu, gdzie na stoliku rozwinęliśmy zawiniątko.

Nade mną rozpościerały się gałęzie starej czereśni, która kwitła. Wiał wiosenny wiatr. Musiałem przywiązać rogi obrusa do stolika, żeby nagły podmuch nie zdmuchnął go wraz ze szczątkami. Patrzyłem na pokruszone szkło i zastanawiałem się, co począć. Wyglądało to źle. Zacząłem wybierać największe kawałki. Szczęściem dno zachowało się w całości, było z najgrubszego szkła.

Wziąłem najlepszy klej, jaki kupiłem. Mijały dziesiątki minut, w końcu – godzina i druga… Wyobraziłem sobie, że mam w ręku rozbite życie żywej kiedyś istoty. Wtedy ogarnął mnie niepokój – a co, jeśli mi się nie uda? Jeśli ktoś mi uwierzył, zaufał, a ja nie jestem w stanie mu pomóc? Wazon przestał być dla mnie martwym przedmiotem, stał się uosobieniem żywej istoty, która czeka, bym ją wskrzesił. I ja, rozpaczliwie, próbuję teraz ją ratować…

Uświadomiłem sobie, że o zmartwychwstaniu myślałem do tej pory w kategorii prostego, cudownego wydarzenia, które stanie się szybko. Po prostu „wszyscy, co są w grobach, usłyszą głos i powstaną”. Lecz przecież wcale nie musi być takie proste i z pewnością nie jest. Jeśli to takie trudne – skleić wazon – to o wiele trudniejsze musi być przywrócenie do życia człowieka. Co musiał przeżywać Jezus, który z pewnością zdawał sobie sprawę ze skomplikowania procesu, jaki podjął się realizować…


Pod krzyżem, niespodziewanie, pojawiła się cisza. Zniknął strach i bezsilny, zwierzęcy krzyk, który narodził się wraz z wiadomością, że zabrali Go przed Radę. Niepojęte, ale ten spokój wracał do jej duszy w rytm uderzeń młota w żelazo gwoździ. Metaliczny, beznamiętny stuk. Po chwili pozostał jedynie obraz ruchów rąk, twarzy, krwi krzepnącej zanim ściekła na ziemię. Nie miała już łez. Powinny wystarczyć na wszystkie zachwyty i cały ból życia, a spłynęły w parę godzin. Na policzkach pozostała sól. To cała pamiątka po Rabbim, który z niej – Marii z Magdali – wygnał siedem złych duchów i przywrócił życiu.

A jednak rano, „trzeciego dnia po sabacie”, rozpłakała się jeszcze raz. Tym razem z żalu. Obdarto ją, odebrano marzenie, które pielęgnowała przez całą Paschę. Pożegnać się chciała. Popatrzeć jeszcze, dotknąć Go. Tymczasowy grób w pobliżu krzyża był jednak pusty. Jeszcze po chwili odrobina nadziei topiona w tych łzach, bo pojawił się ogrodnik i… pewnie on wie, przeniósł Go gdzieś… „Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go wezmę”. Popatrzyła na kamień grobu.

„Mario” – za plecami usłyszała swoje imię.

Odwracała twarz. Trwało to setki lat, jakby nigdy nie miała „zobaczyć” słowa, które padło, jakby nigdy nie miał nadejść moment, kiedy spotkają się ich oczy. Po trzech dniach tamta cisza spod krzyża rozbłysła Zmartwychwstaniem.

To był On – żywy.

Ona też.


Powyższe dwa fragmenty to historia powstania jednej z trzynastu fotografii, oraz tekst Michała Targosza, który jej towarzyszy. Znalazły się one w kalendarzu pt. „Jam jest”. Zdjęcia i teksty – trzynaście nowotestamentalnych opowiadań oraz trzynaście doktrynalnych wykładni. Wybrane strony kalendarza można obejrzeć pod adresem www.jamjest.kubic.info. Są tam również historie powstania pozostałych zdjęć oraz kontakt, gdyby ktoś chciał kalendarz zamówić. Co niezwykłe – kalendarium obejmuje miesiące od września 2015 do sierpnia 2016 roku.

Udostępnij...

O Autorze

Piotr Kubic

Piotr Kubic