Pomidory

Autor tekstu - Kasia Śmiałkowska | Data publikacji - piątek, 30 sierpnia 2013 | Obszar - na Wschód

Pomidory
fot. Natalia Litkowicz

...abyście chodzili przystojnie przed Panem ku wszelkiemu jego upodobaniu, w każdym uczynku dobrym owoc przynosząc i rosnąc w znajomości Bożej. - List do Kolosan 1:10

Wydawało nam się, że dopóki rosną pomidory, uda się uniknąć zmian.

Pomidory – odkąd pamiętam – stanowiły ważną część naszego lata. Wysiewało się je na wiosnę, chuchało i dmuchało, przesadzało, wynosiło na balkon w celu zahartowania – aż wreszcie lądowały w szklarni (i trochę na zewnątrz, ale z tymi zawsze były problemy: choroby, robaki, schnące liście, istny przegląd ogrodniczych nieszczęść).

W szklarni trzeba było podwiązywać, podlewać, oskubywać zbędne liście, uczyć pędy, jak mają owijać się wokół sznurków, a kiedy nadeszła pora – hormonizować, czyli zanurzać kwiatek po kwiatku w specjalnej kąpiółce, żeby nastąpiło zapylenie. Kilka lat temu zaprzestano produkcji płynu do kąpiółki i przerzuciliśmy się na zapylanie bardziej ekologiczne, to znaczy Mama, chodząc z pędzelkiem, robiła za pszczołę.

A potem następował atak pomidorów – można je było jeść trzy razy dziennie, no i oczywiście narobić masę przecierów na zupy pomidorowe w zimie. I ważyć co większe z nich, zapisując na karteluszku rekordowe wyniki. Plątały się wszędzie – dojrzewały na parapetach, w piwnicy, leżały w koszyku w kuchni, zalegały w słoikach na piwnicznych półkach, a tu i ówdzie dostrzec można było kartoniki z nasionami pozyskanymi już na przyszły rok. Świeże egzemplarze kończyły się chyba w okolicy pierwszych śniegów, bo ciągle jakieś niedobitki nabierały koloru ukryte sprytnie w ciemnych miejscach.

Jakiś czas temu Mama, wypisując maleńkie tabliczki do skrzynek z wczesnowiosennymi zasiewami, połknęła jedno „o” i od tej pory mówiło się już „pomidry” – ot, takie rodzinne słowo.

I tak wydawało się, że skoro Mama wysiała jeszcze batalion pomidrów ostatniej wiosny, to wszystko będzie dobrze. Zaniepokoiła nas, co prawda, pierwsza w historii nieobecność makowca na święta Narodzenia Pańskiego – zawsze przecież był, i zwijany, i płaski. Zwijane bywały nieposłuszne, trzeba było je zapinać w papierze albo nawet zaszywać, żeby nie wychodziły krzywe i popękane. Razem z makowcami pojawiały się też na świątecznym stole ciasta z kruszonką, z jagodami – wszystkie drożdżowe. Nigdy nie było w nich zakalca, a wyobrażam sobie, że utrzymanie odpowiedniej dla drożdżówki temperatury w piecu węglowym było nie lada umiejętnością.

Tak więc brak makowca nieco zbił nas z pantałyku, ale kiedy wykiełkowały pomidory, życie zdawało się wracać do normy. Człowiek bardzo chce wierzyć, że pewne sprawy w rozpędzonej codzienności pozostaną niezmienne.

Mama odeszła od nas kilka dni temu – pomimo starannej troski moich sióstr o pomidory, kury, koty i milion innych spraw. Banalna konieczność, którą odkryto już miliardy razy: nie da się, niestety, zatrzymać czasu ani tego, co niesie z sobą jego upływ. Kiedy umiera pierwszy rodzic, człowiek chyba podświadomie udaje, że nie jest jeszcze tak całkiem inaczej, bo pozostaje ten drugi. Po odejściu drugiego zatrzymuje się jak wryty i widzi nagle, że pewien etap naprawdę się skończył. Nawet jeśli jest całkiem samodzielny, nawet jeśli mieszka daleko, czuje chłód nieuniknionych nożyc przecinających nić życia.

Ufam, że te nożyce to również narzędzie uroczyście i triumfalnie przecinające wstęgę otwierającą świeżo ukończone Nowe Budowanie, nad którym Mama pracowała przez całe życie – każdą mniej czy bardziej znaczącą czynnością, wykonywaną cierpliwie i bez marudzenia, od rana do nocy, często z cichym podśpiewywaniem. Sto piętnaste uszko do barszczu było sklejone tak samo starannie, jak pierwsze. Każdy ręcznik, wyprany, wyprasowany i złożony w kostkę znajdował swoje miejsce dokładnie tam, gdzie można się go było spodziewać. Ostatnie pomidory były wysiane w równiutkich rządkach i uważnie odmierzonych odstępach, całkiem jak kilkadziesiąt lat temu.

Będzie nam brakowało tej przewidywalności – niezauważalnej i może na pozór monotonnej, ale jakże ułatwiającej życie. I jeśli w następnych latach przyjdzie nam kupować pomidory w sklepie, to jednak zawsze będą niosły w sobie wspomnienie Maminej staranności i troski.

I rzekł mu pan jego: To dobrze, sługo dobry i wierny! nad małem byłeś wiernym, nad wielem cię postanowię; wnijdź do radości pana twego. - Ewangelia Mateusza 25:21

Sierpień 2013

Udostępnij...

O Autorze

Kasia Śmiałkowska