Ocalić od zapomnienia

Poucza mnie mędrzec: „Nie mów: «Jak się to dzieje, że dawne dni były lepsze niż obecne?» – bo nieroztropnie o to się pytasz”. Były inne. Ale z jakim przekonaniem śpiewaliśmy: „Ja nie narzekam, chociaż wiele tu nie mam, izdebkę małą i więcej nic, ale w wieczności, w mej Ojczyźnie niebieskiej, będę mieć pałac, co złotem lśni”. Śpiewaliśmy z porozumiewawczym uśmiechem – a któż tak dzisiaj skromnie żyje? Może i autor słów żył dostatnio, ale marzył o skromnym życiu, by kiedyś mieć ów pałac „w górze”.
Dziś mamy wygodne mieszkania, niektórzy domy piękne, okazałe, jak kto woli.
Bywam w takim, który staje się mieszkaniem. Marzenia młodych nałożyły się na te niezrealizowane przez rodzica, który pamięta chatę, skromne życie, ale i piwniczkę, w której babcia trzymała upieczony chleb, mleko, wybornie smakujące to zsiadłe, zwłaszcza gdy wróciło się po ciężkiej pracy w polu. Piwniczka nie mogła zostać jako element domu, została jako dylemat. Opinia większości brzmiała zdecydowanie: zasypać, wyrównać, zrobić ładny skalny ogródek. Ale zasypać zapach wspomnień? Znalazły się więc siły i możliwości – i piwniczkę ocalono. Prezentuje się nieźle, jak na odrestaurowany, bardzo zniszczony zabytek. Chata była zabytkowa, więc ona też. Warto było przywozić pracowników, zapewniać im nocleg, wyżywienie, by na koniec usłyszeć: „coś po dziadku zostało”.
Marzenia są bezcenne.
Równie bezcenne są pamiątki. Niewiele rzeczy zostało mi po rodzicach. Nie mam pojemnego strychu, by zabierać ze sobą bogatą przeszłość. Ale przecież wystarczy kilka drobiazgów, notatki, a otwierają się całe obszary wspomnień.
Tata był perfekcyjnym minimalistą, o czym przypomniała mi jego mała podróżna kosmetyczka z mikroniezbędnikami. Niewiele ze sobą zabierał. Mały pojemnik na wodę, małe kanapki, koszule zwinięte w rulon, zafoliowane, po wyjęciu nadawały się do ubrania, małą poduszeczkę do siedzenia, gdy trzeba było siedzieć na ławce czy nieheblowanej desce. Nawet narzędzia miał zgrabnie spakowane, bo lubił służyć swoim talentem naprawiania wszystkiego. Przydałby się i dzisiaj, nie tylko w dużym domu wnuczki .
Mama żyła ze swoją niemieckością głęboko schowaną. Znalazłam brudnopisy listów, jakie pisała do kuzynki Gretel, która ciągle ją namawiała, by jednak wybrać inną ojczyznę. Poza argumentami ekonomicznymi były emocjonalne: „kto się zaopiekuje moim grobem” (była bezdzietna, bo krótkotrwałe małżeństwo apodyktycznej Grety nie zaowocowało potomstwem). I to, że do kościoła ewangelickiego chodziłyby sobie razem. Było wiadome, że nie wyjedziemy, pozostały więc listy, potem rozmowy telefoniczne, gdy połączono nas ze światem. Z wiekiem mama straciła łatwość snucia opowieści, musiała więc listy pisać najpierw „na brudno” – na moje szczęście, bo przetrwał jakiś ślad po ważnych sprawach, emocjach. Pisała bardzo niewyraźnie, za to wyraźna jest stała tęsknota, by być tam, gdzie mówią językiem jej serca. Nie dowiem się, czy znalazłaby tam utracone przez powojenne zawirowania szczęście. Ostatnio odwiedzałam miejsca, gdzie mieszkali kiedyś dziadkowie, gdzie mama z ową kuzynką kupowała mi pierwsze w życiu lakierki i koniecznie białą torebkę – i mam wątpliwości. Wszystko takie same, a zadowolenie z wygodnego mieszkania, samochodu jest ulotne. Nie oceniam, staram się dawne zrozumieć, znaleźć motywacje i powody, dlaczego ja jestem jaka jestem, co mnie ukształtowało.
I może siła takiego szperania w przeszłości tkwi w owych niedopowiedzeniach i tajemnicach – jakie były tamte dni?
- Tagi: dawne dni były lepsze niż obecne, izdebkę małą i więcej nic, Ja nie narzekam chociaż wiele tu nie mam, niebieska Ojczyzna