Moja muzyka

Autor tekstu - Ela Dziewońska | Data publikacji - piątek, 04 grudnia 2020 | Obszar - na Wschód

Moja muzyka
fot. Piotr Litkowicz

Obrazek pierwszy. Na kolanach mamy siedzi mała dziewczynka. Mama śpiewa o chłopcu, który nie widzi słońca ani swojej matki. Płaczą obie, bo to smutna piosenka. Lubię melodyjne, tęskne piosenki.

Obrazek drugi. Mała dziewczynka słucha radia. Jakieś audycje, słuchowiska, pierwsze listy przebojów. Nuci wiele piosenek. Gdy wraca ze sklepu, z radioodbiornika sąsiadów dociera do niej znajoma melodia, biegnie więc do domu, by usłyszeć każdy dźwięk. To „Anna Maria” Czerwonych Gitar porusza mnie tak bardzo.

Obrazek trzeci. Najładniejsza dziewczyna w klasie, Krysia z kręconymi blond włosami, jako jedyna ma gramofon. Dostała z bajecznego Reichu płyty-pocztówki, jakich nikt dotąd nie widział i nie słyszał. Słuchają u niej piosenek The Beatles. „Girl” podoba się szczególnie. Puszczają raz i jeszcze raz, i jeszcze. Do zdarcia zapisu na pocztówce.

Obrazek czwarty. Niedzielne wieczorne lub popołudniowe śpiewy. Wujek Leon gra na gitarze, Dziadzia na skrzypcach, Babcia na mandolinie, Michał na organkach. Wszyscy młodzi, młode ich żony śpiewają radośnie. Dzieci się nudzą, ale też coś pomrukują. Pieśni do dzisiaj znane, śpiewane poprawnie, bo z „zielonego śpiewnika”. Inne ulubione są „z kartek”, te są najładniejsze, śpiewają je bardzo często.

Obrazek czwarty. Szkoła średnia. Ogniska, wycieczki klasowe i smętne piosenki o grabarzu i dziewczynie, co go nie chciała, ale i różne radosne. Najważniejszy był kolega z gitarą.

W mieście powstała hala sportowa, ale wykorzystywano ją także jako obiekt kultury. Pierwszy odbył się koncert Niemena, potem wystąpiło Mazowsze, a potem była jakaś duża miejska impreza i pierwszy występ w dużym chórze złożonym z uczniów wszystkich szkół w mieście.

Inny chór został ze mną i we mnie na całe lata. To kolejne otwarte drzwi na inną muzykę, na piękne słowo i dźwięki, ale i piękno wspólnego tworzenia.

W mały miasteczku, gdzie mieszkam, są duże ambicje kulturalne. Organizowany od ponad dwudziestu lat festiwal im. Ludwiga van Beethovena to możliwość kontaktu z żywym wykonawcą. Recitale skrzypcowe, fortepianowe, występy orkiestr, zespołów kameralnych. Dużo udało się usłyszeć. Dużo tego we mnie.

Zespoły Radiohead, Lao Che poznałam dzięki dzieciom. Wiem, co śpiewa Norah Jones. I jeszcze z przyjemnością słucham Leonarda Cohena. Do tego muzyka radiowych „Źródeł”, z Adamem Strugiem na czele. Wszystko? Oczywiście, że nie. Wiele jest piękna wokół, pojawiają się nowi wykonawcy, nowe pomysły, jak ten Natalii Kukulskiej, by przybliżyć młodym muzykę Chopina.

Dużo we mnie tych odprysków muzyki wszechświata, choć to wciąż mikrocząstka.

Udostępnij...

O Autorze

Ela Dziewońska