Po skończonych mowach (Mat. 26:1-2) wieczorami siadał na trawie pod drzewem, czy może na kamieniu, pod gołym niebem. Ważne dni jeszcze przed nim. Duży ciężar do uniesienia.
Może przypominał sobie, z lekkim uśmiechem na ustach, huczny wjazd. Było tak głośno i dużo ludzi, a on na osiołku. Tylu ich było, tyle mieli zapału, który zaraz się rozpłynie. Tak działają tłumy… A może jeszcze ten wcześniejszy wieczór, przed wjazdem, kiedy Maria, na kolanach namaściła mu nogi. Zapachy mocno zapadają w pamięć. Albo później, z lekkim grymasem na ustach, wspomnienie powywracanych świątynnych stołów, oburzonych wekslarzy i gołębich piór, unoszących się po dziedzińcu.