O pomaganiu II

Kontynuacja tekstu: O pomaganiu
Oprócz pierwszych spostrzeżeń na temat pracy charytatywnej, które umieściłam w pierwszym artykule (link), chciałabym podzielić się też swoimi myślami na temat zagrożeń dla chrześcijan wykonujących taką pracę.
Jako pierwsze nasuwa się oczywiście wzbicie się w pychę, które jest prawdopodobnie najczęstszym objawem ubocznym i jest łatwe do zaobserwowania u wielu działaczy. Pan Jezus ostrzega:
„Gdy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak to czynią obłudnicy w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę powiadam wam: Odbierają zapłatę swoją. Ale ty, gdy dajesz jałmużnę, niechaj nie wie lewica twoja, co czyni prawica twoja, aby twoja jałmużna była ukryta, a Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odpłaci tobie.” (Mat. 6:2-4).
Polecenie łatwe do zrozumienia, trudne do wykonania. Moja prawa ręka robi często pewne rzeczy odruchowo: zamykanie drzwi, wyłączanie żelazka, zakręcanie gazu. Znane jest mi i pewnie większości czytelników uczucie niepewności – czy to zrobiłam przed wyjściem z domu, czy nie? Tak, jak mniemam, powinno być z dawaniem jałmużny, powinna to być czynność, która dłużej nie zaprząta mojej uwagi. I o ile z daniem pięciozłotówki żebrakowi na ulicy dosyć łatwo to osiągnąć, to jeżeli chodzi o pracę, która angażuje wszystkie siły, jest to raczej trudne. Poza tym, nie da się ukryć, i pisałam już o tym poprzednio, taka praca daje dużo radości – z różnych powodów. Wydaje mi się, że chrześcijanin ma prawo czuć się zadowolony z tego, że zrobił coś dobrze, ma też prawo do namawiania innych do zaangażowania się w ten sam rodzaj działalności. Ma nawet obowiązek dawania świadectwa innym, jeśli istotnie zbudowała go ta praca.
Trudno więc ukryć swoje zaangażowanie przed światem, a udział w szlachetnym przedsięwzięciu u większości ludzi budzi podziw i szacunek. Niezachłyśnięcie się nagłym poczuciem: „Ależ jestem wspaniały!”, to jedno z najtrudniejszych zadań początkującego w pracy charytatywnej.
Ciekawe zapisy dotyczące chrześcijańskiej pomocy znajdują się w Liście do Tymoteusza:
Otaczaj szacunkiem wdowy, które rzeczywiście są wdowami. Jeżeli zaś która wdowa ma dzieci lub wnuki, to niech się one najpierw nauczą żyć zbożnie z własnym domem i oddawać rodzicom, co im się należy; to bowiem podoba się Bogu. (1 Tym. 5:3-4)
Z powyższego wynikają dwie rzeczy: po pierwsze, nie udzielajmy pomocy osobom, które jej nie potrzebują. Podobny wydźwięk ma fragment Listu do Tesaloniczan: Bo gdy byliśmy u was, nakazaliśmy wam: Kto nie chce pracować, niechaj też nie je. Albowiem dochodzą nas słuchy, że niektórzy pomiędzy wami postępują nieporządnie: nic nie robią, a zajmują się tylko niepotrzebnymi rzeczami. Tym też nakazujemy i napominamy ich przez Pana Jezusa Chrystusa, aby w cichości pracowali i własny chleb jedli. (2 Tes. 3:10-12)
Jak ktoś może zająć się sobą, niech się zajmie sobą. Jeśli ma rodzinę, niech rodzina się nim zajmie. Jakub w swoim liście czystą i nieskalaną pobożnością nazywa niesienie pomocy sierotom i wdowom (Jak. 1:27) czyli osobom, które nie mają własnej rodziny, są zdane na łaskę obcych ludzi. Prawdopodobnie te nakazy biblijne mają ustrzec początkującego w branży charytatywnej przed staniem się ofiarą różnej maści naciągaczy i marnowaniem swojej energii na pracę, która przyniesie tylko czyjeś rozleniwienie. Dla mnie te uwagi są bardzo ważne, bo nieraz spotykam się z prośbami, które moim zdaniem są nadużyciem. Często przy odmowie obawiam się opinii: „A myślałem, że jest taka dobra!”, „Taka z niej chrześcijanka!” itd. Tymczasem Biblia daje mi jasne usprawiedliwienie odmowy w takiej sytuacji.
Inna rzecz, która wynika z zacytowanego fragmentu o wdowach z Listu do Tymoteusza: w pierwszej kolejności trzeba zająć się swoją rodziną, dopiero później pomagać obcym. Ósmy werset piątego rozdziału mówi dobitnie: A jeśli kto o swoich, zwłaszcza o domowników nie ma starania, ten zaparł się wiary i jest gorszy od niewierzącego. (1 Tym. 5:8)
Relacja potrzebujący-pomagający bywa często zaskakująco przyjemna dla pomagającego, zwłaszcza jeśli potrzebujący nie będzie nigdy w stanie odwdzięczyć się tym samym (np. istnieje między nimi duża różnica statusów społecznych, finansowych, zdrowotnych). Potrzebujący zaciąga u pomagającego pewien rodzaj długu bez dna, odwdzięcza się jak może – najczęściej jest po prostu bardzo miły, dużo dziękuje, traktuje pomagającego jak kogoś lepszego niż reszta ludzi. Myślę, że bardzo często, gdy większość dnia spędza się w towarzystwie zachwyconych osób, bardzo trudno jest odnaleźć się w rodzinie, dogadać z niezadowoloną żoną, zbuntowanym synem. Widziałam wielu lekarzy, którzy wpadli w tę pułapkę. Czasem łatwiej zostać w pracy i za każdy swój wysiłek dostawać nagrodę w postaci „ochów i achów” na swój temat niż zmierzyć się z domowymi problemami. Pomoc członkom rodziny też nie jest – podejrzewam – tak prosta i przyjemna jak pomoc obcym osobom. Przychodzi dużo trudniej – przez mieszankę silnych uczuć, które zawsze żywimy do ludzi, których znamy od dziecka. Zazwyczaj odbywa się w zaciszu domowym, gdzie nie ma tłumów klepiących po plecach i pochwalających wspaniałą pracę jaką wykonujemy. Wręcz przeciwnie – przez społeczeństwo jest to traktowane raczej jako naturalna kolej rzeczy.
Jednak w Biblii znajdziemy najwyższe uznanie dla takiej postawy, powtórzę jeszcze raz werset z Listu Pawła: Jeżeli zaś która wdowa ma dzieci lub wnuki, to niech się one najpierw nauczą żyć zbożnie z własnym domem i oddawać rodzicom, co im się należy; to bowiem podoba się Bogu. (1 Tym. 5:4)
Można by jeszcze długo pisać: o poświęcaniu zbyt dużej uwagi pracy charytatywnej, o tym, że może ona się stać celem samym w sobie, o niedokładnym jej wykonywaniu, o niewłaściwym celu tej działalności... Póki co nie czuję, że osobiście mi to grozi, bo jestem początkującym działaczem, który poświęcił dwa tygodnie swoich wakacji na wolontariat. Na razie staram się pamiętać o wymienionych wyżej Bożych wskazówkach i nie wpadać w żadną z wymienionych pułapek. Miejmy nadzieję, że „praktyka czyni mistrza” – mistrza w skromnym, niewymuszonym pomaganiu, które będzie dawało świadectwo o Dobrym Ojcu w Niebie.