„Ja jestem chlebem”
Powrót do prostoty
W tym artykule zestawimy dwa teksty. Pierwszy jest wzięty z ewangelii, drugi to opis tego, co widział jeden z najbardziej znanych reporterów XX wieku w Afryce. Te dwa teksty mają ze sobą wiele wspólnego.
Pismo Święte, Ewangelia wg św. Jana 6, 24-35:
A kiedy ludzie z tłumu zauważyli, że nie ma tam Jezusa, a także Jego uczniów, wsiedli do łodzi, przybyli do Kafarnaum i tam szukali Jezusa. Gdy zaś odnaleźli Go na przeciwległym brzegu, rzekli do Niego: Rabbi, kiedy tu przybyłeś? W odpowiedzi rzekł im Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Szukacie Mnie nie dlatego, żeście widzieli znaki, ale dlatego, żeście jedli chleb do sytości. Troszczcie się nie o ten pokarm, który ginie, ale o ten, który trwa na wieki, a który da wam Syn Człowieczy; Jego to bowiem pieczęcią swą naznaczył Bóg Ojciec.
Oni zaś rzekli do Niego: Cóż mamy czynić, abyśmy wykonywali dzieła Boże? Jezus odpowiadając rzekł do nich: Na tym polega dzieło [zamierzone przez] Boga, abyście uwierzyli w Tego, którego On posłał. Rzekli do Niego: Jakiego więc dokonasz znaku, abyśmy go widzieli i Tobie uwierzyli? Cóż zdziałasz? Ojcowie nasi jedli mannę na pustyni, jak napisano: Dał im do jedzenia chleb z nieba. Rzekł do nich Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Nie Mojżesz dał wam chleb z nieba, ale dopiero Ojciec mój da wam prawdziwy chleb z nieba.
Albowiem chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu. Rzekli więc do Niego: Panie, dawaj nam zawsze tego chleba! Odpowiedział im Jezus: Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie.
Ryszard Kapuściński, „Heban”:
Niektórzy mieli szczęśliwy dzień: gdzieś pracowali albo spotkali krewniaka, który podzielił się z nimi swoim groszem. Ci będą jeść kolację – miskę kassawy z ostrym sosem z papryki, czasem do tego nawet gotowane jajko albo kawałek baraniny. Część dostanie się z tego dzieciom, które wpatrują się chciwie, jak mężczyźni połykają kęs po kęsie. Każda ilość jedzenia znika tu natychmiast i bez śladu. Zjada się wszystko, co jest, do ostatniego okrucha, nikt nie ma żadnych zapasów, nie miałby ich nawet gdzie przechować, w czym zamknąć. Żyje się doraźnie, bieżącą chwilą, każdy dzień jest przeszkodą trudną do pokonania, poza bieżący dzień wyobraźnia już nie sięga, nie snuje planów, nie marzy.
(…)
Teraz dzieci rozglądają się za śniadaniem. To znaczy – tak sobie myślę, ale w rzeczywistości pojęcie śniadania tu nie istnieje. Jeżeli któryś z malców ma co jeść – je. Może to być kawałek bułki albo herbatnika, kawałek kassawy albo banana. Nigdy nie zjada tego sam, bo dzieci wszystkim dzielą się, zwykle najstarsza dziewczynka w grupie stara się, aby każdy dostał sprawiedliwie, choćby po małym okruchu. Reszta dnia będzie stałym poszukiwaniem jedzenia. Dzieci te bowiem są ciągle głodne. O każdej porze dnia, w każdej chwili połkną natychmiast wszystko, co im się da. I zaraz zaczną rozglądać się za następną okazją.
Czasem poszukujemy górnolotnego, symbolicznego znaczenia słowa „chleb”, którym określił siebie Jezus. Dobrze jest jednak od czasu do czasu przypomnieć, skąd się ono wzięło. Nie pomylimy się zbytnio jeśli stwierdzimy, że sytuacja opisana przez Ryszarda Kapuścińskiego nie odbiega bardzo od tego, co widział Jezus wokół siebie dwa tysiące lat wcześniej. Ludzie całymi dniami, tygodniami, przez całe życie myśleli najczęściej o chlebie, o tym, żeby choć na chwilę przestać być głodnym. To dlatego Jezus powiedział „jestem chlebem”.
Dziś słowo „chleb” nie zwraca żadnej uwagi. Chleba jest pod dostatkiem w społeczeństwie, w którym żyjemy. Ani my ani nikt, kogo spotykamy nie ma pojęcia o tym, czym jest głód. Ludzie za czasów Jezusa byli ciągle głodni, dlatego krzyknęli „Panie, dawaj nam zawsze tego chleba!” Chcieliby nigdy już „nie łaknąć” ani „nie pragnąć”! My nie mamy moralnego prawa w żaden sposób ich krytykować ani nawet napomykać o tym, że byli przyziemni i prymitywni, bo chodzili za Jezusem, by się najeść.
Jezus próbuje zwrócić ich uwagę na sprawy duchowe. Najpierw – karmiąc ich chlebem, a potem mówiąc, że tak naprawdę chodzi o ducha, nie o napełnienie żołądka. Jezus dotyka ich tam, gdzie codzienność najbardziej ich boli. Podejrzewam, bo mogę tylko podejrzewać, że nauka Jezusa i tak robiła o wiele większe wrażenie na tamtych ludziach, niż na żyjących dzisiaj, włącznie ze mną. Bo człowiek, któremu brakuje codziennego chleba, chyba bardziej jest skłonny do marzeń, wiary, oczekiwania przyszłego szczęścia, pokładania nadziei w pokarmie duchowym, który położy kres jego cierpieniu. Taki człowiek wierzy mocniej w odróżnieniu od tego, którego wszystkie potrzeby egzystencjalne są dziś zaspokojone. Który, w dodatku, często tego nie dostrzega, a nawet czuje się pokrzywdzony.