Dawid u Achimeleka (2)
Czyli hierarchia zasad, usprawiedliwione kłamstwo i minimum świętości
W moim poprzednim rozważaniu zwróciłem uwagę na to, że istnieje pewna hierarchia zasad: w konkretnych sytuacjach pewne zasady są ważniejsze od innych, na przykład: obowiązek obrzezki stoi ponad zasadą wstrzymywania się od pracy w szabat, zasada poszanowania życia jest ponad zasadą mówienia prawdy itp..
Dziś postaram się przedstawić moją interpretację dalszego ciągu historii ucieczki Dawida oraz moje wnioski i refleksje wokół tego tematu.
Najsubtelniejszym przykładem wyrafinowania Dawida w posługiwaniu się kłamstwem są, moim zdaniem, jego rozmowy z Akiszem, (1 Sam. 27,28,29) a zwłaszcza rozmowa tuż przed wielką bitwą Filistyńczyków przeciwko Saulowi na wzgórzach Gilboa (w nawiasie podam, jak sobie wyobrażam monolog wewnętrzny Dawida). Założyłem, że nie walczyłby przeciwko Izraelitom:
Achisz: Wiedz wiedząc, iż ze mną pociągniesz na wojnę, ty i mężowie twoi.
Dawid: Dopiero się ty dowiesz, co uczyni sługa twój (niech to zabrzmi jak zapewnienie o niezwykłym oddaniu i gotowości do męstwa. Chcę, abyś myślał, że ci jestem wierny, ale w dramatycznej sytuacji stanę po stronie swojego ludu. Dowiesz się o tym w swoim czasie).
Kilka dni później, pod Afek:
Achisz: Jako żywy Jahwe, żeś ty szczery (!), i dobry jest w oczach moich, a podoba mi się i wyjście twoje, i wejście twoje ze mną do obozu (Dawid awansował już na adiutanta i dowódcę straży przybocznej, czyli szefa ochrony króla Filistynów), bom nie znalazł w tobie nic złego ode dnia, któregoś przyszedł do mnie, aż do dnia tego, tylko w oczach książąt nie masz łaski. Przetoż teraz wróć się, a idź w pokoju i nie czyń nic, coby było przeciwnego w oczach książąt filistyńskich.
Dawid: Cóżem wżdy uczynił? (przecież nic nie wiesz o tym, że będąc na wyprawach łupieżczych zabijałem wszystkich żywych świadków, aby nie wyszło na jaw, że nie pustoszę ziem izraelskich, lecz postronne narody) a coś znalazł w słudze twym ode dnia, któregom był przy tobie, aż do dnia tego, abym nie szedł i nie walczył przeciwko nieprzyjaciołom króla, pana mego (Saula, a nie ciebie, ale o tym nie musisz wiedzieć)?
Jak widać, Dawid doskonale operował sztuką wymowy, aby zaskarbić sobie łaskę u rozmówców, niemniej jednak jako osoba szlachetna znalazłby się na pewno w trudnej moralnie sytuacji na polu walki pomiędzy swoimi a Filistynami, dlatego Bóg oszczędził mu tego i odesłał go do Syceleg. Być może tragedia, jaka tam równolegle miała miejsce (1 Sam. 30) była swego rodzaju odpowiedzią Pana na dwuznaczne zachowanie Dawida.
Zostawmy kwestię prawdomówności i przyjrzyjmy się innym:
Bóg zawczasu przygotowuje wierzącym wszystko, czego im potrzeba. Zwycięzca Goliata wspaniałomyślnie oddał jego miecz w darze Panu i Przybytkowi, a teraz Najwyższy oddaje mu go w trudnej chwili, chwili potrzeby. Tak samo było z prowiantem. Był to chleb z najczystszej mąki, co prawda tygodniowy, ale i tak najlepszy, jaki mógł otrzymać. Jeden z tych dziesięciu chlebów upieczony był z 8 (!) litrów mąki, bo tyle wynosi piąta część efy*. Jaki to musiał być chleb! Piękny gest ze strony Pana Boga. Dawid spożywa jeden na miejscu, a raczej Miejscu, Świętym, a pozostałe (być może 5, bo o tyle prosił) wynosi dla towarzyszy. Później z rąk ocalałego syna Achimeleka otrzyma z Nob jeszcze inny, ważniejszy dar od Boga – wspomniany efod, przy użyciu którego niejednokrotnie będzie zwracał się do Pana z prośbą o radę.
* Teoretycznie może to być również 4,4 litra przypadające na jeden wypiek (miara rabiniczna efy to 22 litry, a nie ok. 40. Jeszcze mniejszą miarę – 17 litrów na efę – podaje Konstanty Gebert w książce 54 Komentarze do Tory, Austeria, Kraków 2004).
Jest trudno zinterpretować cały ten biblijny tekst za pomocą logiki. Jezus przedstawił uczonym w Piśmie nieco inną wersję tego zajścia, różniącą się od opisu Księgi Samuela w istotnych szczegółach (przynajmniej w pobieżnym, nieprzygotowanym odczytaniu). Znającemu tylko część hebrajską Pisma Świętego czytelnikowi może się wydać, że Dawid istotnie udał się do Nob w pojedynkę, wszak krył się przed pościgiem Saula. Nie ma też wzmianki o nikim, kto by mu towarzyszył od momentu rozstania z Jonatanem, tylko jego własne słowa, skierowane do arcykapłana. A jednak nasz Pan dodaje, że druhowie „byli z nim”, więc być może ukryci w pobliżu osiedla. I nie ma tu dyskusji, trzeba to przyjąć, potraktować tę lekcję, Jezusową lekcję o wyższości jednych praw nad drugimi, jako dopełnienie i rozszerzenie historii z Ksiąg Samuelowych. Dalej, Nauczyciel mówi, że to Ebiatar, syn Achimeleka był wówczas najwyższym kapłanem. To nie stanowi jednak już tak wielkiego problemu interpretacyjnego. Być może był kandydatem na to stanowisko w razie śmierci ojca (arcykapłani wybierani byli dożywotnio), może było też inaczej, ale na pewno stał się jedynym kapłanem z tego rodu po masakrze ojcowskiego domu w Gibeonie i Nob. Wiemy, że później, pod opieką Dawida istotnie pełnił tę funkcję. Jeszcze w trakcie banicji przynosił swojemu protektorowi efod, szczęśliwie zabrany podczas ucieczki. Istnieje jeszcze taka ewentualność, że podane w Ewangelii Marka (2:23-28) imię Ebiatara to glosa, interpolacja, dodana przez kopistę, prawdopodobne jest, że w oryginalnym tekście imię arcykapłana nie występuje.
Wracając do uwagi o trudnościach, jakie na przykładzie podanego fragmentu napotyka ludzka logika we właściwej interpretacji Słowa Bożego, to przyznam się, że wprowadza mnie to w zakłopotanie i myślę czasem, czy w ogóle jesteśmy w stanie samodzielnie, bez oddzielnego, natchnionego komentarza poprawnie zinterpretować ten czy tamten tekst, proroctwo, zapis... Nie wiem, czy też odnosisz takie wrażenie, czytając np. apostolskie wyjaśnienia*, dotyczące starotestamentalnych zapisów (np. w Księdze Rodzaju napisane jest, że rodzina Jakuba w momencie wejścia do Egiptu liczyła dokładnie 70 osób, a uniesiony duchem Szczepan stwierdzi, że było ich 75. W Exodus czytamy, że Mojżesz bał się gniewu faraona, dlatego uciekł 2 Mojż. 2:14,15; a św. Paweł tłumaczy, że Mojżesz nie bał się, Hebr. 11:27, itd. itp., szczególnie też tłumaczenia proroctw). Jedyny racjonalny wniosek, jaki mi się nasuwa, brzmi tak, że od własnej logiki należy odstąpić wtedy, gdy Biblia sama „tłumaczy się” na innym miejscu w takim, a nie innym duchu (klasyczna reformacyjna metoda interpretacyjna – Pismo wyjaśnia samo siebie). W pozostałych, nieobjętych pomocnym komentarzem czy choćby „kluczem” podpowiedzi przypadkach trzeba ostrożnie, z rozważeniem wszystkich ewentualności kierować się własnym rozumem i mieć swój pogląd, który gotowy będę zmienić na lepszy, jeśli taki się pojawi.
* Autor tekstu jest pełen szacunku dla nauki apostolskiej, a wyjaśnienie dla omawianych trudności widzi w tym, że pisarze NT posiadali a) bardziej wyostrzony zmysł komentatorski, b) tradycję ustną, sięgającą biblijnych czasów, bogatszą w szczegóły od Pism, c) natchnienie Ducha św.
Dziś pozostawiam Wam, Drodzy Czytelnicy, te rozterki pod rozwagę. Zapewne sami napotkaliście takie miejsca w Piśmie, które wymagają uważnego objaśnienia, uzgodnienia. Za tydzień chciałbym omówić jeszcze jedną kwestię, którą nazwałem minimum świętości.